12 grudnia 2016

Lawina kolokwiów



Hej wszystkim na nowo!
Przepraszam, że tak mało piszę, ale niestety przełom listopada i grudnia to ciągła nauka, przepleciona nauką no i jeszcze należy wspomnieć o nauce. Poza uczeniem, zaangażowałam się jeszcze naukowo, więc już w ogóle nie mam na nic czasu. Jednak nawet mi należy się chwila odetchnięcia, więc kupiłam choinkę, bombki, połowę prezentów i gram w Tomb Raidera (chyba już dawno nie rzucałam tylu nieocenzurowanych słów przy entym spadnięciu z klifu) przy akompaniamencie świątecznych piosenek. Jak się bawić i uczyć to z przytupem ;)

Ogólnie ostatnie trzy tygodnie to była ciągłe przeskakiwanie z kolokwium na kolokwium i bezustanny stres czy na pewno się ze wszystkim wyrobię. Do tego perspektywa drugich terminów w styczniu, gdzie zagęszczenie zaliczeń jest takie samo, nie była zbyt optymistyczna. Zakasałam więc rękawy, wzięłam notatki i zaczęłam się solidnie uczyć.

Jestem już po dwóch kolokwiach z anatomii, dwóch z biochemii, pięciu z chowu, jednego z fizjologii i jednego z mikrobiologii. Tak pokrótce streszczę o czym były, bo do teraz ciężko mi uwierzyć, że na wszystko znalazłam czas.

Anatomia jest teoretyczno-praktyczna. Na czterech stołach znajduje się głowa/kończyna konia, ciało psa i kota. Kombinacja dowolna. Sami przed kolokwium preparujemy, a potem na tych naszych nieszczęsnych preparatach są zaliczenia. Powiem szczerze, że drugie kolokwium z głowy, szyi i tułowia było dla mnie najgorsze ze wszystkich. Ja po prostu, z powodu źle wypreparowanych mięśni, nie byłam w stanie dostrzec czy to jeszcze ten mięsień czy już kolejny. Wszystko było poodrywane i takie jakieś nijakie ;) Przez co mój wynik niestety pozostawia wiele do życzenia dla mnie i na trzecim będę musiała mocno się postarać by nadrobić stracone punkty i zakończyć porównawczą z dobrą oceną. Jednak staram się nie narzekać, bo ciało naszego psa na pewno lepsze nie było. Ludzi od preparacji raczej z nas nie będzie ;)

Z biochemii pierwsze dotyczyło łańcucha oddechowego, glikolizy, cyklu Krebsa i reszty powiązanych z tym przemian zachodzących w komórkach. Byłam obkuta całkowicie i wynik troszkę mnie rozczarował. Jednak udało się "wykłócić" o podwyższenie wyniku, bo byłam po prostu pewna swojej wiedzy ;) Drugie było troszkę bardziej przykre, bo teorii było dwa razy więcej i była dwa razy trudniejsza. Dotyczyła przemian tłuszczy (cykl cholesterolu <3) i aminokwasów oraz białek. A i czy wspomniałam, że mieliśmy jeden dzień na nauczenie się tego? Do taki mały drobiazg ;) Ja zaczęłam dwa dni wcześniej po czterdzieści pięć minut dziennie, żeby zminimalizować sobie stres. W końcu ostatniego dnia wyszłam z domu, bo było mi aż niedobrze od ciągłej nauki. Potem był mały stres czy na pewno zaliczę, ale koniec końców mam naprawdę przyzwoity wynik ;)

Z fizjologii straszyli i straszyli, że zalicza 10% studentów pierwszy termin. To było najbardziej stresogenne kolokwium. Uczyłam się porządnie wykładów. Umiałam słowo w słowo notatki i starałam sobie wszystko wytłumaczyć "na głos". Wiedziałam, że muszę to zrozumieć. Samo wkucie nic mi nie da. Szczególnie, że fizjologia wbrew pozorom jest jednym z ciekawszych przedmiotów. Siedziałam więc z koleżanką i próbowałyśmy rozpracować wszystkie mechanizmy działania układu nerwowego i mięśniowego. Powiem tak, teraz możemy być naprawdę dumne ze swoich wyników i walczyć o wysokie, przyzwoite stopnie na koniec semestru ;) Ale co się na stresowało to się nie odstresuje ;) szczególnie, że wyniki pojawiły się  pięciodniowym opóźnieniem przez szerzącą się chorobę kadry fizjologii. Życzę więc każdemu szczerze zdrowia w tym okresie :)

Z mikrobiologii chyba uczyło mi się najprzyjemniej. Ćwiczenia są moimi ulubionymi (sekcja zwłok kurczaka i mój triumfujący głos gdy krzyknęłam, wyjmując maciupeńkie serce "operacja się udała! kurczaczek będzie żył!" zapamiętam do końca życia albo podpis w zeszycie "moja pierwsza hodowla" i opis śmierdzących bakterii na pożywce). Po prostu nie mogę się doczekać przed salą aż się zaczną. I nie przeszkadza mi, że mam dopiero na godzinę szesnastą. Po prostu je lubię :) Tak więc do kolokwium nie było problemu się uczyć i zdałam również przyzwoicie :) Teraz w piątek mam drugie zaliczenie i tu może już nie być tak różowo z powodu przemęczenia ciągłą nauką. Staram się jednak nie poddawać, odliczając dni do Wigilii.

Na koniec, jako wisienkę na torcie, zostawiam chów. O tym można by cały poemat napisać! Po pierwszych zajęciach zakochałam się w owcach i już obczaiłam, że jedno z większych zagęszczeń tych stworzeń znajduje się w Australii. Wniosek nasuwa się sam ;) Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, również zajęcia z drobiu były mega ciekawe! Z obu kolokwiów dostałam piękne piąteczki :) Z bydła jeszcze ocen nie ma, ale tematy również bardzo mi się podobały. Konie i świnie - tu się pojawiły schody. Naszymi galopującymi przyjaciółmi niezbyt się interesuję, więc chciałam to w miarę odbębnić i tyle. Niestety musiałam przejść się na drugi termin, bo przy pierwszym zabrakło mi niecałego punktu do zaliczenia. Przy drugim już jest ok :) A świnie to temat rzeka... Nie jem wieprzowiny, więc słuchanie o ubojni przez dwie godziny były dla mnie czymś niesmacznym. Tak samo o tym w jaki sposób podchodzi się do prosiąt i maciorek. No po prostu nie moje tematy delikatnie mówiąc. Niestety myślałam, że zaliczę i będę miała to z głowy, lecz pojutrze muszę się przejść po raz kolejny na zaliczenie z prawie całą grupą. Taka z nas pilna paczka ;) Więc chów okazał się najcięższym przedmiotem do zaliczenia ;)

PS. Zachęcam do zaobserwowania mojego instagrama, bo ostatnio mam fazę na wrzucanie zdjęć :D >>CLIK<<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz