21 października 2018

Przemęczenie i wypalenie na studiach




Cześć!
Dzisiaj przychodzę z tematem, który przez większość trzeciego roku weterynarii wracał do mnie niczym bumerang. Przez bite dziwięć miesięcy moje zaangażowanie oraz radość na studiach skakała niczym sinusoida. Miałam chwilę euforii, a także momenty całkowitej rezygnacji. Co tak naprawdę wpłynęło na ten stan? Jak sobie z tym radziłam? Postaram się dziś na te pytania odpowiedzieć.

Idąc na trzeci rok słyszałam tylko „nie zazdroszczę”, „dobrze, że mam to już za sobą”, „najgorsze co może cię spotkać”, „jak to przejdziesz to skończysz te studia”. Uzbrojona w cierpliwość stwierdziałam – takie tam gadanie. Dałam radę przetrwać pierwszy rok, na drugim szło mi jeszcze lepiej, więc czym może ten trzeci mnie tak zaskoczyć? Z biegiem czasu wiem jak bardzo się myliłam, a moje podejście było zbyt pewne siebie.


Skąd się w ogóle biorą te straszne legendy o trzecim roku?

Nie będę ukrywać ani nic wybielać. Trzeci rok to ostra dawka materiału do nauczenia, który w porównaniu do dwóch poprzednich jest o wiele obszerniejszy. Wtedy też przychodzi nam się zmierzyć z nauką nazw leków, ich mechanizmem, działaniem na organizm, działaniami niepożądanymi, różnicami gatunkowi. Poza tym wchodzą takie przedmioty jak diagnostyka kliniczna, niezwykle istotna, ale też ciężka do praktycznego nauczenia bez ciągłego powtarzania. Studenci mają także do opanowania histopatologię (zawsze byłam kiepska z rozróżniania narządów pod mikroskopem i mocno się to na mnie odbiło) oraz technikę sekcyjną, która różni się w zależności od gatunku. Przypominam, że koń w środku dość mocno różni się od bydła, kozy, alpaki, świni, psa czy kota. Do tego dochodzi umiejętność odróżniania pomiędzy sobą prawidłowości, oznak pośmiertnych od patologii. Tutaj też jest niezwykle istotna wiedza jak gatunkowo, a nawet rasowo, różnią się poszczególne zwierzęta.

Poza tymi trzema przedmiotami dochodzą też takie jak patofizjologia z ogromem materiału do nauczenia i zrozumienia, parazytologia z dziesiątkami pasożytów, z którymi będziemy stykać się na codzień, a także chirurgia gdzie tak naprawdę w dwie godziny na temat musimy nauczyć się umiejętności praktycznych, które potem będą nam służyć w praktyce lekarskiej. Na przykład dobre założenie opatrunku to jeden z kluczy do sukcesu. Gdy zrobimy to źle możemy jeszcze bardziej zaszkodzić pacjentowi. Presja, że z powodu małej omyłki z naszej strony zwierzę może mieć duży uszczerbek na zdrowiu, a nawet przypłacić to życiem, jest nam wpajana od pierwszych zajęć. Niestety nie wiem czy wszyscy zdają sobie sprawę z odpowiedzialności jakie spadną na nas za niecałe 3 lata. Wiele osób chyba po prostu to wypiera.


Jak ogrom nauki wpływa na stan psychiczny?

Cały ten materiał, który przeraża, a także presja, by to wszystko zaliczać w pierwszym terminie, rodzi ogromny stres na trzecim roku. Gdy wiesz, że potknięcie się na jednym kolokwium spowoduje lawinę niepowodzeń przy kolejnych. Czas pomiędzy zaliczeniami przedmiotów to raptem 2-3 dni, więc na naukę do poprawy po prostu nie ma czasu. Stres pcha nas do książek i notatek, często wyczerpując wszelkie siły i chęć do jakichkolwiek aktywności pozauczelnianych. Dobra, można to przetrwać przez ileś tygodni, ale nie miesięcy. Takie zamknięcie swoich myśli, które biegną jednotorowo, od zaliczenia do zaliczenia, rodzi frustrację, wyczerpanie psychiczne oraz chęć uwolnienia się z miejsca, przez które jesteśmy cały czas poza strefą komfortu.

Wiele osób nie ma czasu na własne, dodatkowe zajęcia, które oderwą ich na chwilę od tego kotła nauki. Stajemy się monotematyczni, wszystkie rozmowy oscylują wokół kolokwiów oraz materiału do przyswojenia. Wtedy też możemy ulżyć sobie, narzekając na ciężki los. Powoduje to wspólne, grupowe wypalenie na studiach, a także ogólną niechęć. Oczywiście nie mówię tutaj w imieniu wszystkich studentów, ale opisuję to co zaobserwowałam wśród grupy swoich znajomych, a także w mojej własnej głowie.


Dodatkowe obowiązki też doprowadzały do zwiększenia stresu oraz zmęczenia.

Jako, że jestem starościną, więc na trzecim roku, w którym bardzo chciałam skupić się przede wszystkim na przetrwaniu i zdaniu, musiałam jeszcze walczyć o każdego studenta z osobna gdy coś szło nie tak jak powinno. W ciągu dnia chodziłam na uczelnię, uczyłam się, a wieczorami czytałam o kolejnych problemach z przedmiotami, które musiałam rozwiązać. Na kartce zapisywałam sobie co muszę załatwić i poświęcałam swój wolny czas na dojście do tego jak pomóc. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam przez te kilka miesięcy, bo starałam się jak mogłam, by zaradzić w miarę swoich możliwości.

Z tego powodu, że jedyny wolny czas jaki posiadałam, przeznaczałam na rozwiązywanie problemów oraz dodatkową pracę zarobkową, po kilku miesiącach weszła we mnie ogromna frustracja. Reagowałam nerwowo jak ktoś mi przeszkadzał w wyznaczonych na naukę godzinach, ale wiedziałam, że to nie jest wina tej osoby. Nie umiałam jednak inaczej sobie z tym poradzić. Potrafiłam nawet zawarknąć na swojego partnera gdy ten proponował głupie wyjście do kina czy spacer, bo miałam więcej obowiązków niż czasu. Wiem, że nawet dla przyjaciół potrafiłam być niemiła, gdy wmawiali mi, że na pewno już umiem, bo się tyle uczę. Z powodu stresu, ciągłych obowiązków i zamartwiania się o resztę, po prostu niesamowicie bałam się uwalenia czegokolwiek. Bałam się, że niczym domino wszystko pójdzie w dół, a ja się poddam.


Moja motywacja do studiowania była niczym sinusoida.

Nigdy nie miałam tak jak wtedy, że co pewien czas czułam ogromne zawahanie, iż chyba po prostu nie nadaję się na te studia i do przyszłej pracy. Czułam się za mało odpowiedzialnym człowiekiem, by wziąć w swoje ręce życie przyszłych pacjentów. Przez ciągłe zmęczenie nie odczuwałam radości ze studiów i chyba to właśnie wbiło mi do głowy, że cały mój zapał po prostu uleciał. W głowie co jakiś czas kiełkowały mi myśli o zmianie w swoim życiu. Szukałam dla siebie alternatywy gdzie mogłabym się odnaleźć. Mój partner jednak szybko mnie naprostował, mówiąc że mam swój cel w tych studiach, mam plany i nie po to mnie wspiera przez tyle lat bym teraz przez ten jeden legendarny rok rzuciła wszystko za siebie. Oczywiście pyskowałam, krzyczałam, załamywałam się, ale koniec końców zaciskałam zęby i uczyłam się do kolejnego zaliczenia.


Dół motywacyjny w czerwcu

Wszystkie emocje, które zgromadziłam na trzecim roku, dały upust w czerwcu. Nie miałam wtedy siły ani ochoty na naukę. Do tego doszło poważne zapalenie, przez które nie mogłam w nocy spać, ponieważ od razu się dusiłam od kaszlu, a także cały czas gorączkowałam. Na egzaminie ustnym z diagnostyki klinicznej po swojej odpowiedzi musiałam wyjść, ponieważ zagłuszałam resztę odpowiadających. Problemy ze strony starostowania również dały mi w kość. Te trzy czynniki sprawiły, że nie miałam siły na cokolwiek. W domu jedynie co robiłam to leżałam, wpatrując się w sufit. Pod sam koniec, gdy w perspektywie miałam wolny wrzesień, po prostu się poddałam. Niestety zaowocowało to dwoma egzaminami w sesji poprawkowej, ale na ten moment wiem, iż nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Po prostu wszelka siła ze mnie uszła. Jestem pełna podziwu dla tych, którzy mieli wolny wrzesień. Ludzie, mega podziwiam i gratuluję!

Po całym tym roku wyczekiwałam z utęsknieniem wakacji. Wiedziałam, że muszę iść do pracy, by nie przeleżeć tylu miesięcy w domu, ale w głowie miałam tylko jedną myśl – żadnych praktyk weterynaryjnych. Musiałam dać sobie na wstrzymanie i odsapnąć. Wiedziałam, że jak nie dam odpocząć moim myślom chociaż chwilę, mogę się poddać i już nie wrócić. Znalazłam sobie pracę w zupełnie innej branży, od sierpnia po trochu uczyłam się do poprawek, i w wolnych chwilach korzystałam z życia. Dało mi to odetchnąć na tyle bym wyciszyła organizm. Chociaż na czwarty rok wróciłam zmęczona z powodu tylu godzin pracy, to i tak wiem, że zrobiłam dla siebie to co w danym momencie było najlepsze. Odpoczęłam od weterynarii.


Jak radziłam sobie ze stresem na trzecim roku?

Pewnie tutaj chcecie usłyszeć złotą radę jak sobie samemu pomóc. Niestety w tym miejscu zawaliłam na całej linii. Szczerze, nie umiałam sobie z tym za bardzo poradzić. Jedyną odskocznią były „wyprawy” na siłownię raz w tygodniu, chociaż i to niezbyt regularnie. Nie miałam czasu na więcej. Jedyny sposób, jaki znalazłam na ulżenie frustracji, był po prostu narzekaniem. W ten sposób razem z przyjaciółmi wylewaliśmy z siebie stres, dzięki czemu na chwilę to z nas schodziło. Teraz uważam, że na pewno mogłabym robić coś innego, ale to już za mną. Wtedy jedynie o czym umiałam rozmawiać, to studia, więc kierowałam całą złość na te konwersacje. Myślę, że to pomogło mi przetrwać.

Teraz na czwartym roku, gdy cały stres ze mnie zszedł, na nowo powraca mi ten zapał i chęć, którym tryskałam na początku. Wiem, że jeszcze trochę czasu potrzebuję, by ta radość oraz determinacja wróciła w 100%, ale wierzę, że się uda.

Na końcu napiszę frazes, który mnie irytował podczas trzeciego roku, ale w obecnym momencie jest najbardziej trafny.

Jak przetrwasz trzeci rok to przetrwasz wszystko.

Skoro udało mi się przejść dalej i nadal tu jestem to chyba znak, że będzie tylko lepiej. Tego się trzymam i staram się pozytywnie podejść do czwartego roku. Poza tym mam sporo dodatkowych zajęć pozauczelnianych, dzięki czemu moje myśli wirują w różnych kierunkach. Myślę też nad powrotem na praktyki, ale to za jakiś czas. Swoim tempem chcę wrócić i zwojować swój mały świat. Bo wiem, że moje plany i marzenia ewoluują, ale ich rdzeniem jest ciągle to samo – chęć pomocy dzikim, zagrożonym zwierzętom. Z takim założeniem tu przyszłam, i mam nadzieję, iż dzięki uporowi to osiągnę. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki! :)