29 grudnia 2016

Badanie naukowe



Witam wszystkich po raz kolejny! :)
Dzisiaj przychodzę z małą prośbą do każdego kto posiada królika. Przeprowadzam w tej chwili badanie naukowe dotyczące zapalenia i ropni opuszek. Jest to bardzo częsta przypadłość królików, niezwykle bolesna i nieuleczalna. Można jednak jej zapobiec, a gdy wystąpi, zmniejszyć objawy.

Znanymi przyczynami wystąpienia pododermatitis jest zbyt duża masa osobnicza, ciągle mokre podłoże sprzyjające rozwijaniu się bakterii pomiędzy opuszkami oraz uboga, źle dopasowana dieta. Ja chciałabym się dowiedzieć jak wpływ na wystąpienie choroby ma podłoże, a także występowanie chorób i zabiegów operacyjnych. Dzięki temu będę w przyszłości miała większą wiedzę oraz doświadczenie, co pomoże mi w podejmowaniu dobrych decyzji, prawidłowym diagnozowaniu oraz uświadamianiu właścicieli :)

Czym jednak jest pododermatitis?
Jest to stan zapalny opuszek, pięt i śródstopia, najczęściej kończyny miednicznej. Na początku rozwijania się choroby pojawiają się łyse placki pozbawione sierści oraz zaczerwienienie. Po pewnym czasie, w przypadku braku prawidłowego leczenia i usunięcia przyczyny, następuje martwica tkanki objętej zapaleniem oraz jej owrzodzenie. Przy takim stanie chorobowym dochodzi często do rozprzestrzeniania się drobnoustrojów wgłąb organizmu i ogólnoustrojowego zapalenia.

Zwierzę często odmawia poruszania się, jedzenia i jest osowiałe. Doprowadza to jeszcze bardziej do pogłębienia się odczynu zapalnego oraz rozwinięcia się wtórnych chorób. Często takie zwierzę pozbawia się niezbędnych mikro i makroelementów, które wpływają na prawidłowe działanie całego organizmu. Poza tym każdy ruch powoduje ogromny ból, uniemożliwiający normalnie funkcjonowanie. Zwierzę jest przykute do jednego miejsca, często nieprawidłowo ustawia kończyny, by zmniejszyć nacisk na stany zapalne. Po pewnym czasie po prostu niknie w oczach.

Jak można więc zauważyć choroba ta jest bolesna i dotkliwa dla zwierzaka. Uświadamianie i profilaktyka wpływa na jakość życia królików, jego długość i zapobieganie chorobom wtórnym, mogącym wystąpić równolegle (np. cukrzyca, choroby serca).

Jeżeli więc jesteś właścicielem króliczka, proszę o wypełnienie ankiety! :)


Dziękuję z góry za udzielenie odpowiedzi bym jak najszybciej mogła przystąpić do analizy i wyciągania wniosków.

23 grudnia 2016

Wesołych świąt!


"Kto to chrapie na kanapie?
Kto się w ucho przez sen drapie?
Kto, gdy zły, to szczerzy kły?
Kogo czasem gryzą pchły?
Komu w głowie figle? Psoty?
Kto gołębie goni? Koty?
Kto pantofle gryzie pana?
Na mleczarkę szczeka z rana?
Kto się z dziećmi bawi zgodnie?
A złodzieja, cap! za spodnie?
Wiecie, kto to? No to sza!
Po co budzić ze snu psa?"
Ludwik Jerzy Kern


Życzę Wam wszystkim wesołych świąt, ciepła i radości. By były one szczęśliwe w gronie najbliższych osób. Niech każdy tego dnia zazna ciepła domowego ogniska. Życzę tego zarówno Wam, moi czytelnicy, jak i naszym czworonogom. Niech każdy poczuje magię świąt i uśmiechnie się szczerym, długim uśmiechem albo mlaśnie długim, mokrym jęzorem :)

21 grudnia 2016

Poprawa matury - czy warto?




Witam wszystkich!
Szał na kolokwia zakończył się w poniedziałek i mogę powiedzieć, że jestem w końcu wolnym skrzatem :) Przez równy tydzień mogę obijać się do woli i nie wiedzieć czym jest nauka. Po tym czasie jednak grzecznie otworzę książki, wrócę do anatomii, biochemii i fizjologii, bo styczeń zapowiada się równie źle ;)

Jednak nie o tym chciałam dziś pisać, a o czymś zgoła innym. O poprawianiu matury.
Dużo osób zastanawia się czy przystąpienie po raz kolejny do egzaminu dojrzałości do dobry pomysł. Strach przed pozostaniem w miejscu, gdy inni idą dalej, często zabrania podjąć ten decydujący krok. Jednak nie ma czego się obawiać. Ten rok jest niczym w porównaniu do całego życia, które jest przed nami. Spróbuję to przytoczyć na swoim przykładzie, osoby którą od rocznika, z którym studiuje, dzielą trzy lata różnicy. I wcale tego nie widać, zarówno charakterem jak i wizualnie :)

Gdy jesteś w sytuacji gdy zabrakło ci punktów na wymarzony kierunek, zastanawiasz się co dalej. Jest kilka ścieżek, które można wybrać.

1. Pójść na inny kierunek i uczyć się do poprawy
Jest to jeden z najczęściej podejmowanych kroków przez świeżo upieczonych maturzystów. W chwili, gdy nie udało się im dostać na wymarzony kierunek, podejmują studia pokrewne. Mają nadzieję na gruntowne przygotowanie do matury i podążanie zgodnie z resztą rocznika do przodu. Ma to swoje plusy i minusy.
PLUSY (+): Zasmakują życia studenckiego, tego jak to wygląda od tej sławnej w internecie strony. Gdy uda się poprawić maturę, również jest szansa na przepisanie przedmiotów. Jeżeli kierunek jest na uczelni docelowej, mogą również przekonać się jakie ma ona podejście do studentów i zadecydować czy to właśnie tam chcą być przez x lat. Jeżeli nie uda się poprawić matury, nie mają roku w plecy i mogą skończyć to co rozpoczęli.
MINUSY (-): Nauka na studiach i do matury często są ze sobą sprzeczne. Na uczelni rzadko kiedy tematy się pokrywają, więc trzeba uczyć się po prostu podwójnie. Zarówno do tego, czego wymagają na studiach, jak i materiału licealnego. Może to skończyć się fiaskiem w obu przypadkach. Poza tym możemy w ogóle nie brać pod uwagę przyszłości po tym kierunku, więc gdy nie uda się poprawić, będziemy podwójnie rozczarowani. Poza tym często dochodzi w połowie do wypalenia i braku sił na tak intensywną naukę.

2. Podjęcie gap year
Gap year, czyli tak zwany rok wolny od nauki na studiach. Często wykorzystywane przez młodzież z krajów zachodnich. Uczą się oni wtedy do popraw bądź podróżują albo pracują. W Polsce najczęściej spotykane u osób, którym nie udało się dostać na wymarzony kierunek bądź są w trudnej sytuacji materialnej.
PLUSY (+): Można w pełni skupić się na nauce do matury, a przy okazji podjąć pracę zarobkową. Nie jesteśmy rozpraszani drugim kierunkiem i cały nasz czas poświęcamy powtarzaniu interesującego nas materiału. Poza tym wolny czas, który postanawiamy wykorzystać na pracę zarobkową, jeżeli zajdzie taka potrzeba, uczy nas "dorosłego życia" oraz konsekwencji podejmowanych decyzji. Pokazuje, że od tego, co postanowimy zrobić przez ten czas, zależeć będzie nasze dalsze życie.
MINUSY (-): Uczucie cofnięcia się w stosunku do reszty znajomych, którzy "poszli dalej". Często też tak dużo wolnego czasu powoduje problemy ze zorganizowanej efektywnej nauki, co może przełożyć się na wyniki maturalne. Zbyt duża pewność siebie, spowodowana złudnym uczuciem nieskończoności czasu, również się na to przekłada. Poza tym niewielka izolacja od ludzi w tym samym wieku, którym zaczynają zmieniać się priorytety.

3. Pójście na studia płatne
Jeżeli nie udało się uzbierać punktów na stacjonarne, ale załapało się na płatne, można rozważyć taką opcję.
PLUSY (+): Studiowanie tego co się wymarzyło i brak roku w plecy. Niektóre uczelnie umożliwiają przeniesienie się po roku na bezpłatne w momencie uzyskania wysokiej średniej i/lub dostania się z kolejną rekrutacją. Przy takiej perspektywie płacenie przez rok nie wydaje się aż taką złą opcją.
MINUSY (-): Często studia, a szczególnie medyczne, są bardzo drogie i nie zawsze można się przenieść. Czasem, po dostaniu się w rekrutacji, należy podjąć studia od pierwszego roku. Gdy jednak postanowimy kontynuować naukę na niestacjonarnych, należy zdawać sobie sprawę z ogromnych kosztów. Przykładowo za sześć lat lekarskiego na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym można kupić sobie kawalerkę bądź mieszkanie dwupokojowe na obrzeżach Warszawy.

Można też oczywiście porzucić marzenia, ale poza brakiem straty roku nie widzę większych plusów, więc nie będę się nad tym rozwodzić. Ja po maturze najpierw zrobiłam sobie gap year i zabrakło mi kilku punktów na wymarzony kierunek. Byłam po klasie humanistycznej, więc musiałam w tempie błyskawicznym nadrobić materiał z biologii, chemii i matematyki rozszerzonej z trzech lat. Następnie podjęłam inny kierunek, ale zrezygnowałam z niego na rzecz weterynarii, która była drugim po lekarskim celem. Nie żałuję, chociaż w rekrutacji dostałam się na oba i mogłam pójść i służyć ludziom. Po roku studiów, ciężkim wysiłku oraz praktykach wiem, że podjęłam dobrą decyzję. Odnalazłam się. Tu się spełniam i jestem naprawdę szczęśliwa :)

(ja z małym pacjentem :))

12 grudnia 2016

Lawina kolokwiów



Hej wszystkim na nowo!
Przepraszam, że tak mało piszę, ale niestety przełom listopada i grudnia to ciągła nauka, przepleciona nauką no i jeszcze należy wspomnieć o nauce. Poza uczeniem, zaangażowałam się jeszcze naukowo, więc już w ogóle nie mam na nic czasu. Jednak nawet mi należy się chwila odetchnięcia, więc kupiłam choinkę, bombki, połowę prezentów i gram w Tomb Raidera (chyba już dawno nie rzucałam tylu nieocenzurowanych słów przy entym spadnięciu z klifu) przy akompaniamencie świątecznych piosenek. Jak się bawić i uczyć to z przytupem ;)

Ogólnie ostatnie trzy tygodnie to była ciągłe przeskakiwanie z kolokwium na kolokwium i bezustanny stres czy na pewno się ze wszystkim wyrobię. Do tego perspektywa drugich terminów w styczniu, gdzie zagęszczenie zaliczeń jest takie samo, nie była zbyt optymistyczna. Zakasałam więc rękawy, wzięłam notatki i zaczęłam się solidnie uczyć.

Jestem już po dwóch kolokwiach z anatomii, dwóch z biochemii, pięciu z chowu, jednego z fizjologii i jednego z mikrobiologii. Tak pokrótce streszczę o czym były, bo do teraz ciężko mi uwierzyć, że na wszystko znalazłam czas.

Anatomia jest teoretyczno-praktyczna. Na czterech stołach znajduje się głowa/kończyna konia, ciało psa i kota. Kombinacja dowolna. Sami przed kolokwium preparujemy, a potem na tych naszych nieszczęsnych preparatach są zaliczenia. Powiem szczerze, że drugie kolokwium z głowy, szyi i tułowia było dla mnie najgorsze ze wszystkich. Ja po prostu, z powodu źle wypreparowanych mięśni, nie byłam w stanie dostrzec czy to jeszcze ten mięsień czy już kolejny. Wszystko było poodrywane i takie jakieś nijakie ;) Przez co mój wynik niestety pozostawia wiele do życzenia dla mnie i na trzecim będę musiała mocno się postarać by nadrobić stracone punkty i zakończyć porównawczą z dobrą oceną. Jednak staram się nie narzekać, bo ciało naszego psa na pewno lepsze nie było. Ludzi od preparacji raczej z nas nie będzie ;)

Z biochemii pierwsze dotyczyło łańcucha oddechowego, glikolizy, cyklu Krebsa i reszty powiązanych z tym przemian zachodzących w komórkach. Byłam obkuta całkowicie i wynik troszkę mnie rozczarował. Jednak udało się "wykłócić" o podwyższenie wyniku, bo byłam po prostu pewna swojej wiedzy ;) Drugie było troszkę bardziej przykre, bo teorii było dwa razy więcej i była dwa razy trudniejsza. Dotyczyła przemian tłuszczy (cykl cholesterolu <3) i aminokwasów oraz białek. A i czy wspomniałam, że mieliśmy jeden dzień na nauczenie się tego? Do taki mały drobiazg ;) Ja zaczęłam dwa dni wcześniej po czterdzieści pięć minut dziennie, żeby zminimalizować sobie stres. W końcu ostatniego dnia wyszłam z domu, bo było mi aż niedobrze od ciągłej nauki. Potem był mały stres czy na pewno zaliczę, ale koniec końców mam naprawdę przyzwoity wynik ;)

Z fizjologii straszyli i straszyli, że zalicza 10% studentów pierwszy termin. To było najbardziej stresogenne kolokwium. Uczyłam się porządnie wykładów. Umiałam słowo w słowo notatki i starałam sobie wszystko wytłumaczyć "na głos". Wiedziałam, że muszę to zrozumieć. Samo wkucie nic mi nie da. Szczególnie, że fizjologia wbrew pozorom jest jednym z ciekawszych przedmiotów. Siedziałam więc z koleżanką i próbowałyśmy rozpracować wszystkie mechanizmy działania układu nerwowego i mięśniowego. Powiem tak, teraz możemy być naprawdę dumne ze swoich wyników i walczyć o wysokie, przyzwoite stopnie na koniec semestru ;) Ale co się na stresowało to się nie odstresuje ;) szczególnie, że wyniki pojawiły się  pięciodniowym opóźnieniem przez szerzącą się chorobę kadry fizjologii. Życzę więc każdemu szczerze zdrowia w tym okresie :)

Z mikrobiologii chyba uczyło mi się najprzyjemniej. Ćwiczenia są moimi ulubionymi (sekcja zwłok kurczaka i mój triumfujący głos gdy krzyknęłam, wyjmując maciupeńkie serce "operacja się udała! kurczaczek będzie żył!" zapamiętam do końca życia albo podpis w zeszycie "moja pierwsza hodowla" i opis śmierdzących bakterii na pożywce). Po prostu nie mogę się doczekać przed salą aż się zaczną. I nie przeszkadza mi, że mam dopiero na godzinę szesnastą. Po prostu je lubię :) Tak więc do kolokwium nie było problemu się uczyć i zdałam również przyzwoicie :) Teraz w piątek mam drugie zaliczenie i tu może już nie być tak różowo z powodu przemęczenia ciągłą nauką. Staram się jednak nie poddawać, odliczając dni do Wigilii.

Na koniec, jako wisienkę na torcie, zostawiam chów. O tym można by cały poemat napisać! Po pierwszych zajęciach zakochałam się w owcach i już obczaiłam, że jedno z większych zagęszczeń tych stworzeń znajduje się w Australii. Wniosek nasuwa się sam ;) Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, również zajęcia z drobiu były mega ciekawe! Z obu kolokwiów dostałam piękne piąteczki :) Z bydła jeszcze ocen nie ma, ale tematy również bardzo mi się podobały. Konie i świnie - tu się pojawiły schody. Naszymi galopującymi przyjaciółmi niezbyt się interesuję, więc chciałam to w miarę odbębnić i tyle. Niestety musiałam przejść się na drugi termin, bo przy pierwszym zabrakło mi niecałego punktu do zaliczenia. Przy drugim już jest ok :) A świnie to temat rzeka... Nie jem wieprzowiny, więc słuchanie o ubojni przez dwie godziny były dla mnie czymś niesmacznym. Tak samo o tym w jaki sposób podchodzi się do prosiąt i maciorek. No po prostu nie moje tematy delikatnie mówiąc. Niestety myślałam, że zaliczę i będę miała to z głowy, lecz pojutrze muszę się przejść po raz kolejny na zaliczenie z prawie całą grupą. Taka z nas pilna paczka ;) Więc chów okazał się najcięższym przedmiotem do zaliczenia ;)

PS. Zachęcam do zaobserwowania mojego instagrama, bo ostatnio mam fazę na wrzucanie zdjęć :D >>CLIK<<

2 grudnia 2016

Niemy krzyk karpi



Dzisiaj postaram się poruszyć dość ważny temat ze względu na nadchodzące święta Bożego Narodzenia. W ten piękny czas, gdy przystrajamy choinkę, pakujemy prezenty i przyrządzamy potrawy pachnące tak intensywnie, że aż na samą myśl robię się głodna, pewne istoty cierpią. Cierpią z powodu chciwości, z powodu braku poszanowania dla innego niż ludzkie życia. Karpie.

Nie będę tu moralizować i pouczać na temat jedzenia mięsa czy też nie, bo to indywidualna sprawa każdego człowieka, jednak pewne okoliczności zmusiły mnie do poruszenia tego tematu.

Karpie są jedną z nieodzownych tradycji polskiego stołu wigilijnego. Kilkadziesiąt potraw, które można znaleźć w internecie, pokazuje jak bardzo jest to zakorzenione w naszych umysłach. Od małego słuchałam od ojca opowieści o staniu przez niego całą noc w kolejce po rybę w czasie komunizmu. To był niezwykle cenny skarb w tamtym okresie. Niezwykle pożądany. Karp było kojarzony i nadal jest z bogatą ucztą, na którą należy pozwolić sobie raz do roku. Jednak teraz w każdym pobliskim hipermarkecie można takiego nabyć - mrożonego, świeżego bądź jeszcze żywego. Nie ma gigantycznych kolejek. Czasem może z 2-3 osoby przez tobą. Po prostu podchodzisz, prosisz i dostajesz.

Jak więc w tych czasach, mimo wszystko urodzajnych, sklepy zniżają się do poziomu barbarzyństwa? Wychodzą chyba z założenia, że to tylko ryba i ona nic nie czuje. Jednak najnowsze badania naukowe udowodniły, że odczuwają. I nie tylko czują, ale również zapamiętują bodziec, który go wywołał. Boją się i instynktownie uciekają od niego. Ryba, jak każdy kręgowiec, posiada centralny układ nerwowy, dzięki czemu jest w stanie oddychać, poruszać się, ale również porozumiewać czy odczuwać ból. Przez braku głosu jednak ich zachowanie jest odbierane jako bezbronne, pozbawione czucia. Gdy jednak złowimy rybę, możemy dostrzec jej próby złapania oddechu i wierzganie ciałem. Jest to odpowiedź na strach i ból, które w tym momencie odczuwa schwytane zwierzę.

I właśnie temat całego tego bólu i strachu, spowodowanego czymś na kształt długiego oczekiwania na śmierć, chciałabym poruszyć. Jedne z badań udowodniły, że ryby w pewnym stopniu są w stanie oddychać przez skórę. Nie jest to jednak pełna wymiana gazowa, a jedynie jej strzępek. Ostatki sił, by utrzymać się przy życiu.

Właśnie te badanie, które udowodniło po prostu dłuższą przeżywalność ryb poza środowiskiem wodnym, zaczęły wykorzystywać niektóre sklepy. Trzymanie karpi w akwariach, w których się nie mieszczą. Pakowanie do siatek wypełnionych POWIETRZEM, a nie wodą, i przekazywanie klientom. Trzymanie w wiadrach, jedną na drugiej, oddychających z trudem przez skórę i zgniatających siebie nawzajem. Chciwość o te parę groszy więcej z wielu ryb, prowadząca do odebrania im całkowitej godności, jaka należy się każdemu żyjącemu organizmowi.

Takie ryby odczuwają strach i ból w tym momencie, ale nie są w stanie nam tego przekazać. Nie są w stanie zaskomleć jak pies, zamiauczeń jak kot. Ich niemy krzyk o wodę, dzięki której nie będą aż tak cierpieć aż do śmierci, jest niezauważalny. Ludzie kupują takie ryby, a sklepy zacierają ręce, bo nie łamią przepisów o złym traktowaniu zwierząt z powodu jednego, drobnego badania. Jest to ich karta przetargowa. Niestety klienci często są po prostu nieświadomi, ale sprzedawcy owszem. Wielu ludzi pisze do nich z prośbami, by wydawali ryby w woreczkach wypełnionych wodą, ale każda odpowiedź kończy się przypomnieniem, że potrafią oddychać przez skórę. Co z tego skoro jest to dla niech złe?

Wyobraźcie sobie, że ktoś przytyka wam usta i nos chustką. Jesteście w stanie ledwo oddychać i się nie udusicie. Jednak strach, ból w klatce piersiowej, bolesne próby złapania każdego oddechu są męką. Ryby na swój sposób też to czują. Instynktownie wiedzą, że dzieje im się krzywda. Czemu więc, zamiast trzymać i sprzedawać je w humanitarny sposób, ludzie zachowują się w taki sposób? Czy przez chciwość dla tego grosza od ryby więcej tracą ludzką godność? Jesteśmy gatunkiem niezwykle rozwiniętym, więc pokażmy to. Pokażmy, że naprawdę czujemy i widzimy, a nie tylko pragniemy. Pokażmy, że jesteśmy w stanie dać chociaż strzępek godności rybom, które mają potem spocząć na naszym stole.

Proszę, po prostu kupujmy w sklepach, a jest ich sporo, gdzie te istoty są traktowane dobrze, z szacunkiem w ich ostatnich dniach życia. Przebywają w dotlenionych akwariach, wyławiane sitkiem, a nie ręką, wydawane żywe w woreczkach wypełnionych wodą. Nie pozwólmy traktować ich gorzej niż morderców w więzieniach tylko dlatego, że według tradycji powinniśmy je przyrządzić i zjeść. Nie zasłużyły na to. Przysłużyły się ludziom jako pokarm, więc oczekują tylko jednego. By nie katować ich jeszcze w trakcie tego krótkiego, marnego życia.