26 stycznia 2017

Cyrk ze zwierzętami - perfekcyjnie ukryte okrucieństwo



Cyrk - pewnie większość z was chociaż raz w życiu w nim była. Razem z tłumem dzieci i rodziców piszczała z uciechy, oglądając popisy akrobatów, żonglerów i oswojonych zwierzątek, które robiły śmieszne sztuczki. Kolorowe, błyszczące, słodkie od waty cukrowej miejsce przyciągające rozradowane twarze ludzi. Zachęcanie w szkołach poprzez dawanie zniżek na wejście. Wspólne wyjścia klasowe na pokazy. Czy nie brzmi znajomo i fantastycznie? Tak, lecz jest jedna rzecz, która zaburza tę całą słodką idyllę. Zwierzęta, dzikie zwierzęta, maltretowane ku uciesze tłumu. Wystraszone, chore i zmuszane do przyjmowania nienaturalnych póz. Taka jest ich rzeczywistość tuż przed ludzkimi oczami, lecz pozostaje to bez odzewu.

Jak byłam dzieckiem również uczestniczyłam w tej karuzeli uciechy i pasywnym okrucieństwie. Do czasu gdy w czwartej klasie moja nauczycielka opowiedziała w jaki sposób zwierzęta cierpią. Był to dla mnie szok, ale od razu po skończonych lekcjach poszłam edukować rodziców. Powiedziałam, że już nigdy więcej nie pójdę do cyrku ze zwierzętami i moje postanowienie trwa tak do dziś. Nie chciałam nigdy więcej przyczyniać się do cierpienia stworzeń. Dużo osób poszło moim przykładem.

Jednak o co chodzi z tymi cyrkami?


POCHODZENIE, PRZETRZYMYWANIE I PODRÓŻOWANIE


Wyobraźmy sobie teraz słonia i dziką sawannę, po której się porusza. Czy wiesz ile dziennie kilometrów pokonuje ten ogromny ssak? Około 80 kilometrów! Czy wiesz na jaką długość łańcuch, którym jest przytrzymywany, pozwala mu spacerować? Góra kilka metrów... Czy jest to Twoim zdaniem naturalne i zdrowe dla słonia?





Przytoczmy kolejne zwierzęta - kotowate. Tygrysy i lwy są częstymi uczestnikami cyrków. Król zwierząt jest zwierzęciem typowo stadnym (12-30 osobników) i w takich warunkach czuje się najpewniej psychicznie. Czy wyobrażasz sobie, by cyrki przetrzymywały tyle sztuk i to w taki sposób aby mogły wyznaczyć hierarchię oraz rozwijać się prawidłowo? Natomiast tygrysy to typowe samotniki. Ich terytoria wyznaczane są w KILOMETRACH kwadratowych (60-100 dla samca i około 20 dla samicy). Zwierzęta te, w chwili przekraczania obcego terytorium, są często atakowane, nawet ze skutkiem śmiertelnym. Wyczuwanie osobnika w pobliżu wzbudza agresję, niepokój i strach o przetrwanie. Czy w cyrku, gdzie znajdują się niedaleko siebie, mogą w pełni odzyskać spokój ducha?




To teraz wyobraźmy sobie te zwierzęta znajdujące się nadal na dzikich terenach. Rozwijają się, szukają partnerów i rodzą potomstwo. I wtedy przychodzi potwór. Potwór zwany człowiekiem. Często ten potwór nazywany jest też tak przez większość społeczeństwa. To kłusownik. Zabija matkę (kość słoniowa na sprzedaż, kości kotowatych na "mikstury"), a dziecko albo trafia w niewolę i zostaje sprzedane, albo umiera lub, w najlepszym z możliwych wypadków, trafia do ośrodka gdzie jest hodowane i ponownie wypuszczane na wolność.

Kiedyś oglądałam program, bodajże "Kobieta na krańcu świata" o azylu dla orangutanów. Ludzie ci zajmują się młodymi małpkami, które straciły matki, w odzyskaniu stabilizacji i wypuszczeniu na wolność po odpowiednim przygotowaniu. Te małe istotki, porzucone dzieci, bardzo często umierają. Nie z powodu choroby, głodu czy wyniszczenia. Nie z powodu zaniedbania. Jedynym powodem ich śmierci jest poddanie. Poddanie się z powodu straty matki, która była dla nich ostoją i wszystkim. Jeden ruch kłusownika przecina cienką linię życia niewinnego zwierzęcia oraz doprowadza do głębokiej depresji i w konsekwencji kolejnej śmierci młodej małpki. Tak się dzieje u orangutanów, ale czy u innych zwierząt również? Zapewne tak. W końcu przywiązanie matka-dziecko jest najsilniejszą miłością znaną od tysięcy lat.




Popatrzmy teraz na to potomstwo sprzedawane przez kłusowników. Trafia ono do bogatych ludzi jako maskotka, świątyń gdzie ma cieszyć turystów oraz właśnie cyrków. Oczywiście nie wszystkie cyrki w ten sposób zdobywają swoje "atrakcje". Jednak jest to jedna z metod, a zwykły widz nie może zweryfikować w jaki sposób dany osobnik się znalazł właśnie pod tym konkretnym namiotem. Może urodził się od razu w niewoli? Albo trafił tam z powodu niemożności powrócenia na wolność? Tego niestety nie jest w stanie powiedzieć nikt poza właścicielem. Jednak należy liczyć się z tym, że właśnie przed oczami masz to byłe dziecko, którego siłą odebrali od konającej matki. Jesteś w stanie wtedy spojrzeć mu w oczy i nie powiedzieć "przepraszam" z powodu wstydu należenia do tego samego gatunku co ów kłusownik? Nie poczujesz ani trochę wzruszenia i smutku, widząc oczami wyobraźni jego wcześniejszy ryk bólu, z powodu widoku śmierci rodzicielki?

No dobra, to teraz pomyślmy o podróżowaniu. Większość z nas to chyba lubi. A ktoś ma może klaustrofobię? Lub inny lęk, który paraliżuje albo odwrotnie, powoduje napad histerii? Dobrze, to teraz wyobraź sobie maksymalnie skumulowany strach przez tę fobię, trwający wiele godzin. Przyjemnie? Nie sądzę. Dla dzikich zwierząt, i nie tylko, podróż w zamkniętych wozach przewozowych powoduje strach. Ogromny, ogromny strach. Hałas jazdy, stłoczenie zwierząt i feromony strachu wydobywające się z każdego osobnika. Działa to właśnie jak taki bodziec od fobii trwający w najlepsze przez całą podróż. Karuzela strachu.


TRESURA


No dobra, ale nie po to płacimy za bilety do cyrku żeby pooglądać sobie te zwierzątka wypuszczone na arenę. Przecież nie to nas bawi. Muszą robić śmieszne sztuczki. Stawanie na tylnych bądź przednich łapach, wożenie treserów czy przeskakiwanie przez obręcze. To jest właśnie to co my, ludzie, kochamy najbardziej. Skoro pieska da się nauczyć sztuczek to taki słoń, lew czy uchatka również podporządkuje się człowiekowi i ugnie kark. Tylko czy ktokolwiek zwrócił uwagę, że pies jest zwierzęciem udomowionym od tysięcy lat i w większości przypadków ma naturę uległą? Sprawia mu radość robienie sztuczek? Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że skoro jakieś zwierzę trafia od małego do niewoli bądź się w niej rodzi, ma również naturę poddańczą? Czy jest w stanie zahamować swoje naturalne instynkty, wykształcone przez lata istnienia gatunku, bo nagle znalazło się w cyrku?




Właściciele cyrków oczywiście nie podają na zewnątrz swoich rewelacji w jaki sposób to właśnie ich treserzy potrafią ot tak przestawić zachowanie dzikiego lwa w uległego kociaka przeskakującego obręcze czy niezależnego z natury słonia na takiego co stoi na malutkim krzesełku. Udało się, więc musisz przyjść, zapłacić pieniążki i pooglądać.

Filmy, które można zobaczyć w internecie, troszkę obrazują to w jaki sposób wygląda ta tresura. Elektryczne pałki, baty czy haki są na porządku dziennym. Jak myślisz, jest to forma zabawek albo nagród za wykonanie sztuczki? Chciałbyś poczuć na własnej skórze, albo skórze swojego zwierzaka, coś takiego, by umieć zrobić coś odbiegającego w zupełności od swojej natury? Oczywiście nie wrzucam wszystkich cyrków do jednego worka, bo są również takie, które opierają swoje sztuczki na psach i tutaj może nauka komend jak w domu wystarczy. Nie mnie to oceniać. Jednak zwierzęta z natury dzikie raczej się nie ugną. No po prostu nie. Finito.


STAN ZDROWIA PSYCHICZNEGO I FIZYCZNEGO


No dobra. Skoro już opisałam pokrótce te wszystkie przyjemności to jak ci się wydaje, zwierzęta te są tam szczęśliwe? Nie mają żadnych odchyleń psychicznych? Takie ciągłe paniki spowodowane podróżą, ciasne klatki, tresura, wystawienie na arenie i ponowne podróże na pewno sprzyjają sielance życia. Dokładnie, uważam tak samo. Ale w końcu "zwierzęta nie czują", jak mawia wiele osób, więc w sumie co im szkodzi? A te filmiki, gdzie psy przebywały na grobach swoich zmarłych właścicieli, miauczenie rozdzierające serce po uratowaniu kota, ryk bólu nad ciałem zmarłego kompana lwa czy płacz foki przy nieżywym potomku to fotomontaż i nieprawda. Przeraża mnie czasem podejście niektórych ludzi.

Albo te słonie, które swoim dwutonowymi ciałami, próbują stanąć na jednej łapie albo przednich kończynach mają w stu procentach zdrowe stawy. Czy przyjmowanie nienaturalnych poz wpływa korzystnie, negatywnie czy obojętnie na ich ciało? Usiądź przez chwilę i się zastanów.


ALE CO JAK NIE CYRK?


Oczywiście, że nie trzeba rezygnować z cyrku! Jest naprawdę, naprawdę wiele, które w swoim repertuarze nie mają zwierząt. Jedynie co oglądamy to sztuczki ludzi. Jest to teatr umiejętności, widowisko wspaniałości. Takim ludziom, którzy poświęcili lata na naukę, należy się widownia, brawa i owacje. Wprawiają w zachwyt odbiorców. Powodują uczucie niemal jednoczesnego uniesienia wraz ze wznoszącym się akrobatą. Takie widowisko jest godne pochwały. Takie rozrywki powinny być zachwalane w mediach i szkołach. To sprawia radość i nie powoduje cierpienia zwierząt. Ludzie, nie bądźmy egoistami. Czas zrozumieć, że nie jesteśmy jedyni na świecie, a nasze działanie nie może powodować bólu i ranienia innych.




Jeżeli chcesz pomóc w walce przeciw wykorzystywaniu zwierząt w cyrkach podpisz petycję: https://secure.avaaz.org/pl/petition/Sejm_Rzeczypospolitej_Polski_Wzywamy_do_wprowadzenia_zakazu_wykorzystywania_zwierzat_w_cyrkach/?sHoTNib

Jeżeli chcesz zobaczyć filmy pokazujące prawdziwe oblicze zwierząt w cyrku zapraszam serdecznie na STRONĘ Koalicji Cyrk Bez Zwierząt oraz ich FANPAGE na Facebooku.


Nie bierz udziału w pasywnym okrucieństwie. Krok każdego, nawet pojedynczej jednostki, powoduje powolne hamowanie tego procederu. Nie wiesz w jakim stanie psychicznym i fizycznym są zwierzęta w cyrku. Nie zgaduj, po prostu zrezygnuj.

23 stycznia 2017

Końcówka trzeciego semestru


Hej wszystkim!
Troszkę mnie nie było z powodu natłoku zaliczeń, ale powracam. Wszystko mam nadzieję zdane w pierwszym terminie (czekam jeszcze na wyniki kolokwium z mikrobiologii), więc mogę odsapnąć. Odsapnąć pomimo zbliżającej się sesji. Zrobię jednak mini podsumowanie tego pełnego emocji trzeciego semestru :)

Po pierwsze przedmioty. Są na pewno ciekawsze niż na roku pierwszym. Niektóre z nich pomagają w łączeniu teorii i praktyki. Gdy czytam o lekach, które standardowo podajemy w klinice, gdzie chodzę na praktyki, to widzę zalecenia i multum nazw bakterii po łacinie. Sporą część zaczynam już kojarzyć, więc jestem w stanie pi razy drzwi ocenić na co dany antybiotyk działa. Dla mnie to ogromny krok na przód. Poza tym mikrobiologia jest po prostu ciekawym przedmiotem. Chociaż poziom trudności z każdym kolejnym kolokwium mocno pnie się w górę, to fascynuje mnie to. Jedynie nazwy bakterii po łacinie to coś okropnego, ale da się przeżyć :)

Tak samo z fizjologią. Rok temu do kliniki przychodził pies z zespołem Cushinga, o którego życie walczyła pani doktor przez bardzo długi czas. Nie do końca rozumiałam chorobę, ale starałam się pobierać jak najwięcej informacji z internetu oraz książek diagnostycznych. Dopiero fizjologia uporządkowała mi wszystko na jej temat. Zrozumiałam jak bardzo te zwierzę cierpiało i co powodowało ten stan. Przedmiot również zaliczam do bardzo ciekawych. Jest dla mnie takim najbardziej "życiowym" ze wszystkich na trzecim semestrze.

Anatomia porównawcza, czyli preparacja mięśni i ich nauka, będzie mi się śniła po nocach. I to nie z powodu tego prosektorium, bo raczej podchodzimy już do tego na porządku dziennym, ale zaliczeń. Wyobraź sobie, że wszystko umiesz. Na powtórzeniu jesteś w stanie nazwać w ciemno każdy mięsień, nerw i naczynie. A potem przychodzi kolokwium i widzisz porozrywane mięśnie, szczątki naczyń czy nerwów i łapie cię stres "nie-zdam-i-mnie-wyrzucą". Na szczęście zaliczyłam i nie będę musiała przystępować do wyjściówki, ale przedmiot dla mnie bardzo stresogenny.

Z biochemii pozostał mi już tylko egzamin, więc się zepnę żeby zdać w pierwszym terminie. Na razie jeszcze nigdy nie spotkała mnie poprawa z tego przedmiotu, więc liczę na to, że dobra passa nie opuści mnie za tydzień w środę. I wtedy będę mogła powiedzieć "papa, biochemio!". Niestety za biochemię wchodzą immuny, a to już podobno coś przykrego :( a szkoda, bo katedra biochemiczna jest naprawdę sympatyczna.


Jeżeli chodzi o porównanie pierwszego i drugiego roku studiów to na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że zależy co chcemy porównać.
Na drugim roku kolokwiów jest więcej. Nie ma tak naprawdę dnia na odsapnięcie, bo kończysz jedno zaliczenie i masz w głowie, że za 2-3 dni piszesz kolejne. Musisz być ciągle spiętym, a widmo drugich terminów cały czas przed Tobą krąży. Niestety te drugie terminy zazwyczaj nakładają się na siebie albo z innymi pierwszymi i można bardzo utrudnić sobie życie. Bałam się ich, bo wiedziałam, że mogę nie podołać. Jednak wyszarpałam się z tego kotła zaliczeń i czekam na sesję. Chcę już odpocząć, bo jestem wykończona psychicznie tym semestrem i ciągłą nauką. Luty, nadchodź!

Jednak jest coś co sprawia, że pierwszy był gorszy. Spięcie i mus nauczenia się wszystkiego. Na poprzednim roku, jeżeli nie wiedziało się wszystkiego, to najczęściej anatomia do poprawki, histologia do poprawki. Teraz ta wiedza jest przez nas rozkładana na te rzeczy konieczne do nauczenia, mniej i niepotrzebne. Trzeba wiedzieć tylko która to która. Można wypośrodkować wiedzę i na niej opierać swoją zdawalność. Gdyby wymagane było nauczenie się wszystkiego to wiele osób by się nie wyrobiło. Materiału jest bardzo dużo, a czasu niewiele. Nie trzeba się więc aż tak spinać wkuwaniem książek na pamięć. Ja uczę się tylko z notatek i daję radę.


Poza nauką do kolokwiów oczywiście robiłam też coś innego. Chodziłam na praktyki (teraz w styczniu i pod koniec grudnia z przerwą przez natłok zaliczeń, ale już powracam do pracy), wstąpiłam do koła naukowego i zaczęłam projekt badawczy (po sesji rozpoczynam kolejny) oraz przystąpiłam do kursu pierwszej pomocy dla psów. To ostatnie może nie było jakieś super odkrywcze, bo jednak większość wiedziałam, ale nauczyłam się bandażować zwierzę (łapy, ogon, uszy) i przeprowadzać resuscytację. Pogłębiło to moją wiedzę i zwiększyło prawdopodobieństwo, że kiedyś może uratuję jakiegoś zwierzaka :D

9 stycznia 2017

AKCJA - adoptujemy z Palucha!



Witam wszystkich!
Dzisiaj przychodzę z akcją społeczną, w którą pragnę mocno się zaangażować, a mianowicie w promowanie Schroniska Na Paluchu i jego podopiecznych. Zaczynam od tego artykułu, ale na pewno na tym nie skończę. Po spędzeniu dwóch godzin na ponad dziesięciostopniowym mrozie wśród klatek i wszechogarniającego smutku, pragnę zrobić coś jeszcze, by im pomóc. Myślę, że każdy człowiek z odrobiną empatii zareagowałby w ten sam sposób. Jednak zacznijmy od początku.

Schronisko Na Paluchu mieści się w Warszawie niedaleko lotniska Chopina, zaraz obok trasy S2. Znajduje się troszkę na odludziu, a odgłos szczekających psów słychać z bardzo daleka. Ujadanie, wycie, skomlenie. Najróżniejsze próby komunikacji mówiące "proszę, weźcie mnie!".

Gdy przyjechaliśmy samochodem, by wejść, zobaczyć to na własne oczy, zrobić zdjęcia i porozmawiać, pierwsze co nas uderzyło to hałas. Z każdej klatki na terenie całego ośrodka wydobywały się rozdzierające serce skowyty zwierząt pragnących zostać w końcu zabranych do swojego własnego domu. To była pierwsza rzecz, która nas przywitała i miała nam towarzyszyć przez resztę odwiedzić. Smutna, rozdzierająca serce i przytłaczająca.

Jak wygląda samo schronisko?

Schronisko to rząd ustawionych obok siebie klatek, tworzących kilka alei. W każdej znajduje się przynajmniej jeden pies, w zależności od stopnia agresji, chorób i wielkości boksu. Na podłodze leży rozłożona słoma, a wiele psów posiada własny kocyk chroniący przed zimnem. Znajdują się też budy, w których zwierzęta mogą skryć się przed rozdzierającym, chłodnym powietrzem. Widać, że schronisko stara się zminimalizować przykre skutki mrozu. Pomieszczenia są ogrzewane, lecz zimne powietrze mimo wszystko przedostaje się przez kraty. Schronisko stara się bardzo dbać o młode psiaki, seniorów oraz osobniki krótkowłose jak i chore.

Teraz, gdy temperatura spada drastycznie poniżej zera, my możemy grzać się w cieple domu, a one pomimo ogrzewania nie są w pełni wygrzane. Nic tak przecież nie rozgrzewa jak własny, ciepły dom. Ten moment jest bardzo, bardzo ważny do przygarnięcia przyjaciela na całe życie. Szczeniaki, zwierzęta chore i seniorzy są najbardziej narażeni na skutki zimna pomimo wzmożonej ochrony. Mój pies, mający już swoje lata, po powrocie ze spaceru ledwo dochodzi do siebie po przemarznięciu kości i stawów. Nie chcę nawet myśleć co schroniskowe staruszki czują, stojąc cały czas w mrozie i ujadając z prośbą o ciepły kąt u kogoś w domu.





Koty w schronisku żyją w trochę większych "luksusach". Jako, że nie miałyby szans na przeżycie w boksach na zewnątrz, przeznaczono dla nich malutki budynek. Tam przerażone i niepewne siedzą zamknięte w pokojach albo klatkach. Gdy przyszłam, na miejscu były tylko dwie kotki. Kilka jeszcze przebywało w szpitalu. W okresie wakacyjnym liczba wzrasta tak bardzo, że nie ma dla nich zwyczajnie miejsca w klatkach i pomieszczeniach. Moja wizyta zbiegła się akurat z dobrym czasem dla kociaków. Dzień wcześniej kilka z nich trafiło do nowego domu, dając nadzieję dla reszty, a szczególnie jednej kici. Moringa (pierwsze trzy zdjęcia), jest już tutaj od pół roku. Zazwyczaj jest to czas przełomowy dla kotów, bo zasypiają i już się nie budzą, przytłoczone ogromem stresu spowodowanym przebywaniem w schronisku. Dla niej jest jeszcze nadzieja, ale jak długo jej serduszko będzie biło, by w końcu doczekać się swojego człowieka? Czy to z powodu cukrzycy, na którą cierpi, nikt jeszcze jej nie przygarnął? Przecież ta choroba w ogóle nie przeszkadza w posiadaniu tego maleństwa, a dla niej czas się kończy. Nie wiadomo czy wytrzyma dalsze stresy związane z przebywaniem w schronisku. Znajdzie się ktoś kto ulituje się nad Moringą i przygarnie do ciepłego domu?



W schronisku macie pełną gamę zwierzaków do adopcji. Od małych po średnie do bardzo dużych osobników. Znajdziecie zarówno szczeniaki, kociaki, młode psy, koty, dojrzałe osobniki, a nawet totalne staruszki. Każdy ma własny charakter. Każdego cechuje unikatowa historia, zazwyczaj daleka od szczęścia. Każdy może pochwalić się sobą jako książką o zupełnie innej treści. Każdy jest inny. Każdy z nich zasługuje na ciepły dom i rękę, która zamiast bić będzie głaskać, zamiast karać będzie karmić. Każdy z nich czeka na swojego człowieka, zrywając się na łapki, by prezentować siebie z jak najlepszej strony.


Słyszałam, że zwierzęta ze schroniska są najlepszymi przyjaciółmi i jestem pewna, iż jest to stuprocentową prawdą. Wdzięczność, którą okazują, to ogromna fala miłości oraz szczęścia. Ja posiadam psa, który otarł się o śmierć. Ktoś wyrzucił go przy stacji benzynowej podczas wakacji i uciekł. Gdyby nie dobre serce mojego ojca zapewne zginąłby z głodu. Miał zaledwie kilka miesięcy i wystające wszystkie kosteczki. Po dziś dzień każdy ruch w jego stronę, każdy ciepły gest przyjmuje z podwójną radością. Pewnie już nie pamięta, ale instynktownie wie, że ważna jest wdzięczność. Okazuje ją więc jak tylko potrafi na swoich krótkich łapkach.




Ogromny ukłon i podziękowanie należy się wolontariuszom schroniska. Nie bacząc na chłód, niepogodę, zmęczenie czy gorszy czas przychodzą. Przychodzą, zapinają psiaki na smycz i idą, dając im namiastkę ludzkiej dobroci. Głaszczą, mówią ciepłym głosem i dodają otuchy. Starają się przelać całą miłość podczas tej chwili wspólnego spaceru. Walczą o każdego zwierzaka, by ten nie poddał się i czekał. Czekał na swoją szansę znalezienia ciepłego domu gdzie to w końcu on będzie mógł dawać radość i szczęście.

Przedstawię wam jednego z psiaków, który z daleka przypomina ogromnego misia i czeka na swojego pana, który pozwoli mu na wspólny, aktywny wypoczynek. Proszę Państwa, oto BYŚ (dwa ostatnie zdjęcia). Bardzo, bardzo pilnie potrzebuje domu. Jest niezwykle aktywnym, żywiołowym psem o pięknej, gładkiej sierści. Tuli się, jest bardzo chętny do głaskania. Czy ktoś potrafiłby mu odmówić? Nie sądzę :) Gdy tylko go ujrzałam, zapragnęłam go mieć. Niestety posiadanie dwóch kotów przekreśliło tę możliwość ze względu na stosunek do nich, więc wzięłam sobie za honor wypromowanie chłopaka. No powiedzcie, czyż nie jest piękny?


Jeżeli nie macie możliwości adopcji, ale chcecie pomóc, udostępniajcie post, namawiajcie znajomych, przynieście karmę, koce, zabawki bądź niezbędne dla zwierzaków elementy psio-kociej garderoby żeby choć troszkę ulżyć im w oczekiwaniu na ten wymarzony dom. Można również wspomóc pieniężnie schronisko, a każda złotówka zostanie wykorzystana na leczenie i poprawienie warunków bytowych zwierzaków. Zawsze chętnie też przyjmują wolontariuszy, którzy choć troszkę miłości przeleją w psio-kocie serduszka. Warto pomagać. Uczucie z tego powodu jest niezastąpione i towarzyszy przez bardzo, bardzo długi czas :)

Najważniejsze informacje:
strona główna schroniska: http://www.napaluchu.waw.pl/
kącik adopcyjny: http://www.napaluchu.waw.pl/czekam_na_ciebie/
czego potrzebują: http://www.napaluchu.waw.pl/czego_potrzebujemy/


Zróbmy wszystko, by ten widok:



Zamienić na ten:



Jeżeli masz możliwość, udostępnij na Facebooku post, by dotarł do jak największej liczby osób. Dzięki temu zwiększa się szansa adopcji, zmniejsza cierpienie zwierząt i ich niepewny los. Pomóż odmienić ich los.