29 lipca 2017

Kocham zwierzęta, a jem świnki, krówki, kurczaki...



"Czyż nie ma hipokryzji w tym, że upominamy dzieci gdy krzywdzą kotki czy pieski, podczas gdy sami zasiadamy do stołu, na który zabito dziesiątki stworzeń?"
Lew Tołstoj


Witam!
Dzisiaj notka jest tą, nad którą myślałam od czasu praktyk. Słuchałam przez cały dzień rozmów dwóch koleżanek na temat miłości do zwierząt i jednoczesnego jedzenia mięsa innych. Postanowiłam więc przyjrzeć się temu bliżej, ponieważ temat ten bardzo mnie zaciekawił. Dostrzegłam pewną sprzeczność w ich rozumowaniu.

Dla mnie jest to pewnego razu paradoks dzisiejszych czasów. Ludzie chętnie mówią, że kochają zwierzęta, pomagają fundacjom czy denerwują się gdy widzą maltretowane zwierzę. W tym samym momencie jedzą schabowego bądź skrzydełka kurczaka, delektując się ich smakiem. Jest to tzw paradoks mięsożercy. Kochanie zwierząt przy jednoczesnym pobudzaniu kubków smakowych na myśl o przyrządzonym mięsie. Jednak skąd w ogóle wzięło się jedzenie innych stworzeń?

Ludzie od niepamiętnych czasów jedli mięso. Wcześniej, zanim doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, a co za tym idzie zmniejszenia liczby drzew i krzewów owocowych, byliśmy frutarianami. Od wielu lat naukowcy porównują naszą budowę anatomiczną i fizjologię do zwierząt żywiących się jedynie owocami oraz warzywami. Starają się dowieść, że w ten sposób jesteśmy w stanie funkcjonować najzdrowiej. Mięso oraz produkty mleczne nie są nam niezbędne do życia. Pozostały jedynie przyzwyczajeniem z dawnych lat.

Gdy doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, ludzie dawnych lat zaczęli zdobywać pokarm polując na zwierzęta. Wiązało się to z przymusem przetrwania. Po pewnym czasie również powodowało rozwój plemion przez wytwarzanie broni, możliwość dominacji jednych mężczyzn nad innymi i spłodzenia jak największej ilości potomstwa. Upolowanie "dużego zwierza" było czymś chwalebnym, wielkim. Polowali by przetrwać i aby zaimponować.

W dzisiejszych czasach żaden mężczyzna nie musi wyjść z bronią w ręku, by przetrwać polując na zwierzynę. Mimo to kupuje mięso. Półki sklepowe uginają się od wieprzowiny, wołowiny, jagnięciny czy drobiu. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Około 33% z tego wyląduje w śmietniku, a kolejne życia się zmarnują. Ludzie jednak nie patrzą na to w ten sposób. Wiele osób wypiera ze świadomości czym jest ów kawałek mięsa przed nimi. Dokładnie to oddają słowa Paula McCartney'a "Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem".

Jednak ta notka nie miała być o wegetarianizmie bądź weganizmie, lecz skąd się bierze podział na zwierzęta, które kochamy i które zabijamy.



Po pierwsze ma to na pewno związek z przywiązaniem się do danej grupy zwierząt. Człowiek współczesny, który pozwala swoimi kotom, psom czy królikom spać pod jednym dachem, opiekuje się nimi i chroni przed chorobami, przywiązuje się emocjonalnie. W tym samym momencie, nie widząc hodowli zwierząt rzeźnych, nie ma możliwości "pokochania" tej drugiej grupy. Oddziela jedną od drugiej, stawiając pomiędzy nimi mur. Dla niego jest wyraźna różnica pomiędzy domowymi pupilami a hodowlanymi. Z drugiej strony burzy się na myśl o mordowaniu świnek morskich i zjadaniu ich w Peru, spożywaniu psiny w Chinach czy szczurów w Togo. Nie widzi tego, że w tamtym miejscu te zwierzęta są postrzegane i traktowane w taki sam sposób jak krowy czy kurczaki u nas.

Po drugie wiele osób nie zdaje sobie sprawy z różnicy życia zwierząt hodowanych wielkoprzemysłowo od niewielkich, przydomowych hodowli. Przykładowo krowa w takiej wielkiej hali żyje średnio 6 lat. Normalnie, w warunkach przydomowych, dożywałaby kilkunastu. Brojlery natomiast dożywają zasłużonych... 6 tygodni. Po tym czasie, gdy dostatecznie przybiorą na masie, zostają wysyłane do rzeźni gdzie kończą swój żywot. Warunki życia również pozostawiają wiele do życzenia. Jednak jest to temat na inną notkę. Mnie osobiście przeraża sposób utrzymania "prawidłowego dobrostanu" w ogromnych hodowlach. Chociażby nioski nigdy, przez całe swoje życie, nie mają sprzątane w klatkach. Nigdy. Ludzie jednak uważają, że każdy stara się im w tym miejscu zapewnić jak najlepsze życie. Jednak koszta jakie musieliby ponieść hodowcy są zbyt wielkie. Nie patrzą oni na zwierzęta tylko numerki oraz liczby, które dają. Życie w takim miejscu jest dalekie od przyjemnego.

Po trzecie ludzie przypisują zwierzętom hodowlanym niewiele ludzkich cech. Nie łączą ich życia oraz odczuć z bólem, cierpieniem czy strachem, a także instynktem macierzyńskich bądź radością. Nie potrafią dostrzec, że ssaki są zdolne do takiej samej palety uczuć. A przynajmniej na podobnym poziomie. Im bardziej człowiek jest w stanie "wczuć się" w zwierzę, tym bardziej się przywiązuje. Widząc i obcując ze zwierzętami domowymi, dostrzega zmiany nastroju oraz emocji. Identyfikuje się wtedy z nimi, zbliżając inny gatunek bliżej ludzkiego. W ten sposób wypiera możliwość zjedzenia takiego zwierzęcia.

Wydaje mi się, że to główne powody, dla których jedne kochamy, a drugie krzywdzimy. Jednak nie wyjaśnia to oburzenia przy zabijaniu waleni, tygrysów czy innych ssaków. Nie mamy ich u siebie w domu, a jednak na wieść o kłusownikach większość osób się burzy. Wydaje mi się, że chęć jedzenia mięsa konkretnych gatunków jest głęboko zakorzeniona w kulturze danej nacji. Od wieków zjadanie chociażby świń było czymś naturalnym, więc ludzie nie potrafią z tego zrezygnować. Gdzieś z tyłu głowy siedzi im, że bez tego nie są w stanie przeżyć. Jest to błędne myślenie, lecz temat ten poruszę przy kolejnej notce niezwiązanej ze studiami.

A Wy? Jak myślicie? Skąd bierze się to zjawisko kochania jednych, a jedzenia drugich? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii.

20 lipca 2017

Praktyki hodowlane po drugim roku studiów



Witam wszystkich!

Dzisiaj notka podsumowująca pierwsze obowiązkowe praktyki, które odbyłam w Ośrodku Hodowli Zarodowej w Dębołęce. Mam nadzieję, że przyda się przyszłym studentom drugiego roku :)

Pewnego dnia w okolicach listopada bądź grudnia na tajemniczej tablicy za szybą obok dziekanatu zawiśnie napisana odręcznie karteczka. Będziecie przez dłuższy czas się męczyć, by ją odszyfrować. Po pewnym czasie wyłonią się z niej informacje odnośnie miejsc praktyk. Tak, miałam ogromny problem z początku, by odczytać nazwy miejscowości :D.

Po jakimś miesiącu od tego momentu zostaniecie zaproszeni przez doktora, który sam napisał tę karteczkę, by przedyskutować z nim miejsce gdzie chcecie odbywać praktyki i w jakim terminie. My dowiedzieliśmy się nagle w połowie wykładu z fizjologii, że to właśnie ten czas i przez trzy dni kolejka do wejścia była tak zatrważająca... Musicie przygotować się na pogadankę odnośnie waszego miejsca zamieszkania oraz korzeni. Mniej więcej rozmowa ustalania terminu praktyk oraz ich miejsca trwa około czterdziestu minut. Wchodzi się w grupce, która postanawia jechać razem.

W zależności od miejsca można jechać samodzielnie, w parach, trójkach bądź nawet czwórkach. Ja wybrałam miejsce pozwalające na cztery osoby, ale ruszyłyśmy we trzy ku przygodzie ;). Większość miejsc to ośrodki zajmujące się hodowlą bydła. W niektórych poza nim mogą znajdować się owce bądź konie. Chyba trzy miejsca nie miały nic wspólnego z bydłem. Mi zależało na zwierzętach dzikich, lecz nie było takiej możliwości. Nie chciałam się jednak wykłócać, więc wybrałam standardowo samo bydło ;)

Gdy minął czerwiec i ostatni egzamin był za mną (PS. dostałam info, że zdane WSZYSTKO! oficjalnie wolny wrzesień :D) spakowałam się i ruszyłam z dziewczynami do Dębołęki. Wzięłyśmy najgorsze ubrania do pracy, kalosze oraz worek prowiantu (te miejsce nie zapewniało posiłków). Gdy dojechałyśmy przywitała nas typowa wieś z ogromnym gospodarstwem.

Nie będę się tutaj rozwodzić dokładnie jak u nas to wyglądało (w sensie godziny pracy itp), ponieważ miejsc było całe mnóstwo i różnią się one między sobą. Jednak jak macie jakieś pytania to oczywiście śmiało w komentarzu, zawsze odpisuję :)

Moimi głównymi obowiązkami w gospodarstwie było karmienie cielaków (do pierwszego miesiąca życia), nauka doju bańkowego, asysta przy porodach, obserwacja zwierząt, uczestniczenie w pracy lekarzy weterynarii czy prowadzenie zwierząt na terenie gospodarstwa (od obory do hali udojowej, z powrotem, na pastwisko, do innej obory itp). Ja jedyne co pamiętam poza pracą to wstawanie na zmianę, potem sen po niej, wstawanie na kolejną, znowu sen itd. :D

Nie mając wcześniej styku z bydłem nauczyłam się nie bać tych zwierząt. Chociaż miałam przed sobą zwierzę ważące dziesięć, a nawet więcej, razy tyle co ja podchodziłam do niego, głaskałam, dotykałam, podłączałam dojarkę, robiłam zastrzyki domięśniowo czy łapałam gdy próbowało uciec ;). Niemal 80-kilogramowe byczki przytrzymywałam za szyję i siłowałam się z nimi, by reszta kumpli z boksu mogła wypić do końca swoje mleko.

Dzięki tym praktykom dowiedziałam się jak funkcjonuje takie gospodarstwo i na co trzeba zwracać uwagę. Nabrałam sporej odwagi do zwierząt hodowlanych. Poznałam też strukturę pracy w takim miejscu i nauczyłam się, że nawet niewielka ranka może doprowadzić do wielu nieprzyjemności (tak, byłam na SOR :D lekkie otarcie od kalosza zakończyło się bardzo silnym zakażeniem rany). Ogólnie przygód, w tym również jednej bardzo niemiłej (samochód niestety w Łodzi w serwisie troszkę posiedzi :() miałam pod dostatkiem :)

Wrzucam kilka zdjęć z praktyk :) Po resztę zapraszam na swój fanpage :)











PS. Mam jeszcze mini pytanie! Szukam oczywiście porady :) Myślałam nad założeniem konta na YouTube gdzie będę umieszczać filmiki związane ze zwierzętami, pracą z nimi, ale nie tylko. W najbliższym czasie czeka mnie kilka wyjazdów do egzotycznych miejsc (np. za niecały miesiąc wylatuję do Wietnamu) i może zrobię jakieś filmiki o największych atrakcjach tamtych rejonów. Nie jestem przecież tylko osobą, która się ciągle uczy :D A w sumie fajnie byłoby się z Wami tym podzielić, a sobie zrobić w pewnym sensie jakąś pamiątkę. Lubię wracać do starych postów na blogu, więc do starych filmików też na pewno bym wracała. Co o tym myślicie? :)

Miłych wakacji wszystkim życzę po raz kolejny! :)

7 lipca 2017

Koniec drugiego roku medycyny weterynaryjnej - podsumowanie



Witam Was z drugiego dnia wakacji :)
Sesja za mną. Było ciężko, bo od początku czerwca praktycznie opuściły mnie siły, a wtedy dopiero się zaczęło. Jednak zacisnęłam zęby, zasłoniłam okna przed słońcem, by nie kusiło, i wkuwałam. Ostatniego dnia sesji wyglądałam jak trup - blada, podkrążone oczy, ledwo trzymająca się na nogach ze zmęczenia. Czytając pytania, musiałam robić to trzykrotnie, by dotarł do mnie ich sens. Jednak już teraz mogę to powiedzieć z uśmiechem na ustach - udało się! Witaj trzeci roku!

Czekam jeszcze na wyniki dwóch egzaminów - z żywienia oraz immunologii. Jednak, bez względu na wszystko, jestem studentką trzeciego roku :) Ochłonęłam trochę, mogę więc opisać poszczególne ćwiczenia oraz przedmioty.

No to zaczynamy!


Fizjologia zwierząt


Ćwiczenia: Wyglądają podobnie do tych w semestrze zimowym, czyli praca przede wszystkim w programach komputerowych. Doszło nam jednak dodatkowo kilka praktycznych zagadnień. Sprawdzaliśmy pracę naszych płuc, mierzyliśmy wydychane powietrze przez chomika czy liczyliśmy elementy morfotyczne krwi konia pod mikroskopem. Tematy obejmowały zakres z układu oddechowego, moczowego, płciowego (przede wszystkim ciąża i poród), pokarmowego (np. rozwój oraz działanie przedżołądków u przeżuwaczy, specyfikę konia, mięsożerców czy ptaków). Mam wrażenie, że w tym semestrze ćwiczenia trwały krócej niż w poprzednim. Zazwyczaj kończyliśmy przed czasem :)

Kolokwia: Na semestr letni, tak samo jak na zimowy, przypadały dwa zaliczenia. Pierwsze obejmowało układ pokarmowy oraz przemiany energii i energii. Drugie natomiast całą resztę ;) Czyli moczowy, płciowy, laktację oraz termoregulację. Dla mnie osobiście tematy były ciekawe. Dobrze wchodziły do głowy. Dzięki temu skończyłam ćwiczenia z oceną o pół oceny wyższą niż w semestrze zimowym :)

Egzamin: Egzamin składał się ze 100 pytań abcd. Żeby go zaliczyć należy uzyskać 70% wymaganych punktów. Nie ma mowy o obniżeniu progu, więc jest to dość ciężkie do zdobycia, szczególnie że pytania są trudne. Warto chodzić na wykłady, ponieważ za obecność na listach są dodatkowe punkty do zaliczenia. Co roku ta liczba jest zmienna, więc nie ma co sugerować się rokiem wyżej :) Wielu osobom pomogło to zdać. W tym też mi, bo dobrnęłam do 68 punktów ;)

Z czego się uczyć: Ja uczyłam się z wykładów oraz notatek z prelekcji do ćwiczeń. Jak czegoś nie zanotowałam albo nie do końca rozumiałam to doczytywałam w Krzymowskim. Jednak wiele osób nigdy nie otworzyło tej książki i zdało, więc nie ma reguły :)

Fizjologia jest tym przedmiotem, który może "zatrzymać" na drugim roku. Nie ma możliwości wywalczenia z niego warunku, więc napawa strachem. Ja byłam w nerwach, że mógłby przekreślić moje zdanie na ten owiany złą legendą rok trzeci. Koniec końców jednak tam dobrnęłam :)


Mikrobiologia


Ćwiczenia: Powtarzałam to i będę powtarzać nadal. Mikrobiologia to mój numer jeden. Mój ulubiony przedmiot. Moja ulubiona prowadząca. Moje ulubione ćwiczenia. Moje ulubione wszystko ;). W semestrze letnim ćwiczenia są o wiele praktyczniejsze niż w zimowym. Niemal na każdych siejemy mikroorganizmy, robimy preparaty, wyprowadzamy czyste kultury czy tokiem mikrobiologicznym rozpoznajemy co przed nami się wytworzyło. Ćwiczenia zlatywały błyskawicznie i były naprawdę bardzo ciekawe. Do połowy semestru bada się bakterie Gram(+), a potem rozpoczyna się nauka o grzybach i wirusach.
Ćwiczenia tak mnie zainspirowały, że poważnie myślę o kontynuacji tej dziedziny wiedzy po uzyskaniu tytułu lekarza weterynarii. Jednak nie mówię jeszcze hop, ponieważ dużo przedmiotów przede mną i coś może mnie równie mocno wciągnąć :)

Kolokwia: Standardowo trzy zaliczenia w ciągu semestru. Pierwszy obejmował Enterobacteriaceae oraz początkowe gram-dodatnie, drugi kontynuację oraz ostatni florę bakteryjną żwacza, grzyby i wirusy. My, jako specjalna grupa pani doktor (:D), mieliśmy po każdym kolokwium dopytkę, by obronić swoją wiedzę. Troszkę to męczyło, ponieważ zazwyczaj po mikrobiologii był ten tydzień wytchnienia, a nas przez to nie obejmował. Jednak dzięki temu mogłam obronić swoją wiedzę, którą naprawdę dość mocno rozwinęłam. I byłam przygotowana na ustną formę egzaminu w czerwcu.

Zaliczenie praktyczne: Po zakończeniu ćwiczeń, tuż przed egzaminem, jest zaliczenie praktyczne z mikrobiologii. Obejmuje wszystko co oglądaliśmy pod mikroskopem, hodowaliśmy czy w ogóle z tym pracowaliśmy. Mogą to być bakterie, grzyby bądź wirusy. Mi się trafiła Pasteurella multocida, więc jak tylko usiadłam przy swoim stanowisku to wiedziałam co to jest ;) Praktyczny wygląda tak, że wchodzi się do sali, losuje numerek i siada w wyznaczonym na karteczce miejscu. Przed sobą ma się hodowlę oraz odczynniki potrzebne do wykonania zadania :) Wbrew pozorom nie jest to trudne zaliczenie. Po rozpoznaniu podnosi się rękę. Prowadzący podchodzi, zadaje kilka pytań i stawia ocenę.

Egzamin: Egzamin jest ustny, a nie pisemny. U nas w grupie losowało się trzy karteczki z pytaniami. Jedna zawierała pytania z bakterii, druga z grzybów, a trzecia z wirusów. Odpowiada się trójkami. Miało się pięć minut na przygotowanie odpowiedzi, a potem rozpoczyna się egzamin. U nas nie był stresujący :) Jak ktoś czegoś nie dopowie to pytanie trafia na kolejną osobę w trójce, dzięki czemu można podciągnąć sobie ocenę. Ja jestem bardzo zadowolona, chociaż miałam chwilę zawału na egzaminie. Zupełnie zapomniałam o tym, że wirusy nas też obowiązują i zapomniałam ich powtórzyć :D Jednak z odmętów pamięci wyciągnęłam informacje na zadane pytanie.


Żywienie zwierząt


Ćwiczenia: Nie będę ukrywać, że ćwiczenia mnie nie wciągnęły. Rozumiem ich wagę, ponieważ wiele chorób zwierząt hodowlanych bierze się ze źle dobranej bądź złej jakości paszy, ale nie mogłam się przymusić. Do tego zaczynałam o 8:30, więc dodatkowo byłam śpiąca. Jednak wielu osobom się podobało. Tak więc to pewnie ze mną jest coś nie tak ;)

Kolokwia: W trakcie semestru były dwa kolokwia. Pierwsze obejmowało podstawowe pojęcia z żywienia. Na drugim trzeba wykazać się znajomością układania dawek pokarmowych dla poszczególnych gatunków zwierząt gospodarskich z uwzględnieniem ich przydatności gospodarczej (bydło mleczne, bydło mięsne, kury nioski, brojlery, trzoda chlewna, maciorki rozpłodowe itp).

Egzamin: Składał się z 79 pytań. Były abc, były też abcd. Pytania wyświetlane są na slajdach. Na każdym znajduje się ich od 4 do 6. Na jeden slajd ma się niecałe dwie minuty. Jednak po przejściu całości puszczane są od początku, więc nie ma się co stresować ;). Ja spokojnie zdążyłam z "pierwszą turą".

Niewątpliwym plusem są bardzo mili prowadzący. Łatwo można się dogadać odnośnie zaliczeń oraz egzaminu :).


Ekonomika weterynaryjna


Wykłady: Przedmiot składa się jedynie z kilku wykładów. Poruszane są zagadnienia typowo ekonomiczne z prowadzenia własnej praktyki weterynaryjnej. Niestety przedmiot powinien być prowadzony pod koniec studiów, a na na drugim roku, ale tak musi być z powodu jakiś zmian w punktach ECTS czy czymś tam. No trudno. Przedmiot przydatny, ale niestety jeszcze nie na tym etapie nauki ;). Warto chodzić na wykłady, ponieważ pod koniec zawsze są mini zadanka do zrobienia. Jak się je zrobi poprawnie to nie trzeba przystępować do zaliczenia. Poza pierwszym reszta bardzo łatwa i przyjemna, która daje możliwość zdobycia piątki na koniec :)


Immunologia


Ćwiczenia: Podczas pierwszych ćwiczeń prowadzona jest prelekcja, a następnie przekładanie tego na praktykę. Gdy uczyłam się do kolokwiów wiedza ta mnie ciekawiła. Z ciekawością czytałam slajdy. Jak tak patrzę to jestem dziwna, bo lubię przedmioty, które niewiele osób lubi :D. Jednak na samych ćwiczeniach troszkę przysypiałam, ponieważ były na 8:00 rano i trwały trzy godziny.
Jakoś od połowy maja zaczynają się seminaria. Siedzi się wtedy trzy godziny w sali seminaryjnej z dwoma innymi grupami i słucha prowadzącej. Również na 8:00 rano, więc również niewiele wyciągałam z powodu zaspania. Jednak samodzielna nauka w domu mnie ciekawiła i sporo wyniosłam z tego przedmiotu :).

Kolokwia: Kolokwia są trzy. Pierwsze obejmuje cztery pierwsze wykłady. Ćwiczenia zaczynają się dopiero po nich, więc tak naprawdę wchodzimy pierwszy raz do sali, dostajemy kartki, zadania i piszemy. Po godzinie jest koniec czasu. Chwila przerwy i wracamy na pierwsze ćwiczenia. Wtedy też jest owa prelekcja i samodzielna praca. Następne kolokwium obejmowało cztery ostatnie wykłady oraz materiał z ćwiczeń i było najobszerniejsze. Po nim oczywiście normalnie ćwiczenia. Ostatnie to była wiedza z seminariów, a potem ostatnie seminarium. Każde kolokwium można bodajże dwa razy poprawić w ciągu semestru. Ja zdałam spokojnie wszystko za pierwszym razem, więc aż tak się nie orientuję. Jednak wielu moich znajomych chodziło za prowadzącymi na poprawy :).

Egzamin: Składa się z ośmiu pytań. Nie wiem jeszcze jaki jest próg zaliczenia, ponieważ w sylabusie nie ma na ten temat słowa, a ciągle czekamy na wyniki :). Ma się półtorej godziny na obszerne opisanie tematu.


Anatomia topograficzna


Ćwiczenia: To jest przedmiot legenda, dlatego pozostawiłam na sam koniec ;). Opiszę go jedynie w jaki sposób działa, bez własnych czy cudzych odczuć.
Ćwiczenia składają się z tzw. bloków. Są takie cztery. Kończyna piersiowa oraz miedniczna, głowa oraz szyja, jama klatki piersiowej, jama brzucha. Na każdy blok przypadają trzy ćwiczenia - z psa, konia oraz krowy. Na początku dostaniecie rozpiskę i w każdym tygodniu macie JEDNO zwierzę z danego bloku. Na przykład w pierwszym tygodniu zaczynacie od kończyn (jak każdy, bo bloki idą dla każdego tak samo) u psa, w następnym macie konia, a za dwa tygodnie bydło. I po zakończeniu kończyn idziecie z tą samą kolejnością na głowę i szyję. Po dwóch pierwszych blokach jest pierwsze kolokwium praktyczne oraz teoretyczne. Po dwóch następnych kolejne. Na ćwiczeniach uczycie się wymacywać struktury przydatne klinicznie jak naczynia do badania tętna, pobrania krwi, węzły chłonne, kaletki, narządy czy miejsca wkuć (np. do płuc, ale też znieczulenia w zależności od zabiegu). Jest to też pierwszy przedmiot, przy którym macie styczność z żywymi zwierzętami, a nie zwłokami ;)

Kolokwia: Są cztery. Dwa praktyczne i dwa teoretyczne. Jeżeli chodzi o praktykę to tydzień przed zaliczeniem poznacie na jakim zwierzęciu będzie odpowiadać. Wasz pies może zostać koniem bądź krową, więc to na co traficie aż tak dużej różnicy nie robi. Jednie prowadzący, który przepytuje, jest tym najważniejszym "czynnikiem", który liczy się dla studenta. Ja najpierw miałam konia, a potem psa. Mój pies był wszystkim ;) Teoria obejmuje zagadnienia z wykładów i może być na niej wszystko, więc warto uczyć się ze slajdów. Przedmiot kończy się zaliczeniem ćwiczeń na 70%. Nie ma egzaminu końcowego :)



Języków nie będę opisywać :). Cieszę się, że drugi rok za mną, chociaż będę tęsknić za mikrobiologią. Jednak na trzecim jest jakby kontynuacja tego, więc jeszcze nie żegnam się z tą katedrą :).