"Czyż nie ma hipokryzji w tym, że upominamy dzieci gdy krzywdzą kotki czy pieski, podczas gdy sami zasiadamy do stołu, na który zabito dziesiątki stworzeń?"
Lew Tołstoj
Witam!
Dzisiaj notka jest tą, nad którą myślałam od czasu praktyk. Słuchałam przez cały dzień rozmów dwóch koleżanek na temat miłości do zwierząt i jednoczesnego jedzenia mięsa innych. Postanowiłam więc przyjrzeć się temu bliżej, ponieważ temat ten bardzo mnie zaciekawił. Dostrzegłam pewną sprzeczność w ich rozumowaniu.
Dla mnie jest to pewnego razu paradoks dzisiejszych czasów. Ludzie chętnie mówią, że kochają zwierzęta, pomagają fundacjom czy denerwują się gdy widzą maltretowane zwierzę. W tym samym momencie jedzą schabowego bądź skrzydełka kurczaka, delektując się ich smakiem. Jest to tzw paradoks mięsożercy. Kochanie zwierząt przy jednoczesnym pobudzaniu kubków smakowych na myśl o przyrządzonym mięsie. Jednak skąd w ogóle wzięło się jedzenie innych stworzeń?
Ludzie od niepamiętnych czasów jedli mięso. Wcześniej, zanim doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, a co za tym idzie zmniejszenia liczby drzew i krzewów owocowych, byliśmy frutarianami. Od wielu lat naukowcy porównują naszą budowę anatomiczną i fizjologię do zwierząt żywiących się jedynie owocami oraz warzywami. Starają się dowieść, że w ten sposób jesteśmy w stanie funkcjonować najzdrowiej. Mięso oraz produkty mleczne nie są nam niezbędne do życia. Pozostały jedynie przyzwyczajeniem z dawnych lat.
Gdy doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, ludzie dawnych lat zaczęli zdobywać pokarm polując na zwierzęta. Wiązało się to z przymusem przetrwania. Po pewnym czasie również powodowało rozwój plemion przez wytwarzanie broni, możliwość dominacji jednych mężczyzn nad innymi i spłodzenia jak największej ilości potomstwa. Upolowanie "dużego zwierza" było czymś chwalebnym, wielkim. Polowali by przetrwać i aby zaimponować.
W dzisiejszych czasach żaden mężczyzna nie musi wyjść z bronią w ręku, by przetrwać polując na zwierzynę. Mimo to kupuje mięso. Półki sklepowe uginają się od wieprzowiny, wołowiny, jagnięciny czy drobiu. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Około 33% z tego wyląduje w śmietniku, a kolejne życia się zmarnują. Ludzie jednak nie patrzą na to w ten sposób. Wiele osób wypiera ze świadomości czym jest ów kawałek mięsa przed nimi. Dokładnie to oddają słowa Paula McCartney'a "Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem".
Jednak ta notka nie miała być o wegetarianizmie bądź weganizmie, lecz skąd się bierze podział na zwierzęta, które kochamy i które zabijamy.
Po pierwsze ma to na pewno związek z przywiązaniem się do danej grupy zwierząt. Człowiek współczesny, który pozwala swoimi kotom, psom czy królikom spać pod jednym dachem, opiekuje się nimi i chroni przed chorobami, przywiązuje się emocjonalnie. W tym samym momencie, nie widząc hodowli zwierząt rzeźnych, nie ma możliwości "pokochania" tej drugiej grupy. Oddziela jedną od drugiej, stawiając pomiędzy nimi mur. Dla niego jest wyraźna różnica pomiędzy domowymi pupilami a hodowlanymi. Z drugiej strony burzy się na myśl o mordowaniu świnek morskich i zjadaniu ich w Peru, spożywaniu psiny w Chinach czy szczurów w Togo. Nie widzi tego, że w tamtym miejscu te zwierzęta są postrzegane i traktowane w taki sam sposób jak krowy czy kurczaki u nas.
Po drugie wiele osób nie zdaje sobie sprawy z różnicy życia zwierząt hodowanych wielkoprzemysłowo od niewielkich, przydomowych hodowli. Przykładowo krowa w takiej wielkiej hali żyje średnio 6 lat. Normalnie, w warunkach przydomowych, dożywałaby kilkunastu. Brojlery natomiast dożywają zasłużonych... 6 tygodni. Po tym czasie, gdy dostatecznie przybiorą na masie, zostają wysyłane do rzeźni gdzie kończą swój żywot. Warunki życia również pozostawiają wiele do życzenia. Jednak jest to temat na inną notkę. Mnie osobiście przeraża sposób utrzymania "prawidłowego dobrostanu" w ogromnych hodowlach. Chociażby nioski nigdy, przez całe swoje życie, nie mają sprzątane w klatkach. Nigdy. Ludzie jednak uważają, że każdy stara się im w tym miejscu zapewnić jak najlepsze życie. Jednak koszta jakie musieliby ponieść hodowcy są zbyt wielkie. Nie patrzą oni na zwierzęta tylko numerki oraz liczby, które dają. Życie w takim miejscu jest dalekie od przyjemnego.
Po trzecie ludzie przypisują zwierzętom hodowlanym niewiele ludzkich cech. Nie łączą ich życia oraz odczuć z bólem, cierpieniem czy strachem, a także instynktem macierzyńskich bądź radością. Nie potrafią dostrzec, że ssaki są zdolne do takiej samej palety uczuć. A przynajmniej na podobnym poziomie. Im bardziej człowiek jest w stanie "wczuć się" w zwierzę, tym bardziej się przywiązuje. Widząc i obcując ze zwierzętami domowymi, dostrzega zmiany nastroju oraz emocji. Identyfikuje się wtedy z nimi, zbliżając inny gatunek bliżej ludzkiego. W ten sposób wypiera możliwość zjedzenia takiego zwierzęcia.
Wydaje mi się, że to główne powody, dla których jedne kochamy, a drugie krzywdzimy. Jednak nie wyjaśnia to oburzenia przy zabijaniu waleni, tygrysów czy innych ssaków. Nie mamy ich u siebie w domu, a jednak na wieść o kłusownikach większość osób się burzy. Wydaje mi się, że chęć jedzenia mięsa konkretnych gatunków jest głęboko zakorzeniona w kulturze danej nacji. Od wieków zjadanie chociażby świń było czymś naturalnym, więc ludzie nie potrafią z tego zrezygnować. Gdzieś z tyłu głowy siedzi im, że bez tego nie są w stanie przeżyć. Jest to błędne myślenie, lecz temat ten poruszę przy kolejnej notce niezwiązanej ze studiami.
A Wy? Jak myślicie? Skąd bierze się to zjawisko kochania jednych, a jedzenia drugich? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii.