3 listopada 2017

Pierwszy miesiąc trzeciego roku weterynarii



Witam!
Dzisiaj chciałabym przedstawić w kilku , a może kilkudziesięciu, zdaniach jak wyglądał pierwszy miesiąc na trzecim roku weterynarii. Był on na pewno bardzo intensywny, chociaż nie miałam jeszcze żadnych zaliczeń. Może jednak od początku :)

Przez pewne zawirowania na uczelni zostałam starościną swojego rocznika w połowie pierwszego tygodnia. Po prostu awansowałam ze stanowiska zastępcy wyżej, jednak bez pomocy "pod sobą". Miałam niecałą dobę na ogarnięcie spraw organizacyjnych i znalezienie kogoś na kim będę mogła polegać. Na szczęście mój aktualny zastępca sprawuje się idealnie :) Latanie po prowadzących, wyjaśnianie co zaszło, wymiany maili i telefonów. Wiedziałam, że należy to załatwić jak najszybciej, by nasz rocznik nie wypadł mało profesjonalnie. Podołałam ;)

Gdy udało mi się uporać z mniejszymi i większymi problemami organizacyjnymi, zostałam usadzona na kolejne dość ważne stanowisko. Przejęłam po mojej koleżance funkcję przewodniczącej w sekcji zwierząt egzotycznych w Kole Naukowym Medyków Weterynaryjnych. Od listopada podwijam rękawy, by reprezentować swoje stanowisko najlepiej jak się da. Mam nadzieję, że niebawem będę mogła napisać coś więcej na ten temat i zaprosić Was na wykłady bądź warsztaty :)

Na samej uczelni na razie spokój i brak zaliczeń. Jednak to taka cisza przed burzą. Od 13 listopada zaczyna się małe piekło ;). Czeka nas kolokwium za kolokwium z ogromnymi partiami materiałów. Taka sesja podczas listopada. Czy może być coś lepszego niż stres, stres i jeszcze raz stres? Dlatego tak kochamy nasze studia ;)

Ja od początku staram się uczyć na bieżąco. Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Chciałabym chociaż część pozaliczać w pierwszych terminach. Jednak wiem, że może być to ciężkie do osiągnięcia. Na razie miesza mi się w głowie to wszystko czego zdołałam się nauczyć...

Moje postanowienie co do chodzenia na wykłady zniknęło po pierwszych wykładach. Nie jestem w stanie się po prostu na nich wystarczająco skupiać. Wolę ten czas poświęcić na samodzielną naukę. Za to staram się jak najwięcej wynosić z ćwiczeń, które są naprawdę według mnie ciekawe. Znowu odzywa się moje wewnętrzne dziwactwo, ja wiem, ale słuchanie o pasożytach czy działaniu leków jest naprawdę interesuje. Ćwiczenia z patofizjologii, chociaż jedynie w postaci seminariów i wykładów, są naprawdę ciekawe. Staram się wynosić z nich najwięcej jak się da. Jednak słyszałam, że pewność z tego przedmiotu jest zgubna. Mam nadzieję, że dam sobie mimo wszystko radę.

Ćwiczenia z diagnostyki są najbardziej kreatywnymi zajęciami. Za mną bydło i konie. Na bydle chodziliśmy po cielętniku oraz badaliśmy dorosłe krowy. Mierzyliśmy temperaturę, liczyliśmy tętno, osłuchiwaliśmy, opukiwaliśmy, sprawdzaliśmy odruch kaszlu... Przez większość ćwiczeń miało się interakcję ze zwierzętami. Dzięki temu można było się chociaż w procencie przybliżyć do tego co nas czeka po studiach ;). To dawało jakąś siłę, by wracać do domu i siadać do książek.

Ćwiczenia z patomorfologii przeplatają się w taki sposób, że w jednym tygodniu ma się histopatologię, a w drugim sekcję zwierząt. Na razie za mną po jednym teoretycznym i jednym praktycznym podejściu z obu działów. Na szkiełkach pierwszy raz widzę coś więcej niż plamy różowych komórek! Może jeszcze będą ze mnie ludzie :D. Przy zwłokach możemy natomiast pochwalić się super strojem! Czepki na głowie, ochraniacze na buty, rękawice do sprzątania, fartuchy i noże kuchenne w ręce. Czuję się jak pracownik sklepu mięsnego!

Podczas naszej pierwszej sekcji uczestniczyliśmy przy obdukcji konia oraz kota. Powiem tak, śmierdziało ale dało się wytrzymać. Wylewająca się zawartość żołądka oraz jelit najpierw mnie skręciła, i patrząc po minach nie tylko mnie, ale po chwili w miarę się wywietrzyło. Nikt nie poczuł się na tyle źle, by opuścić pomieszczenie. Mogliśmy również zobaczyć koński mózg po otworzeniu czaszki, co jest rzadkością. W ogóle sekcja konia być może już nigdy się nam nie trafi podczas ćwiczeń. Całe szczęście, bo to znaczy że żyją ;). Warto jednak było to przeżyć, by w przyszłości móc sobie z tym w miarę poradzić.

To chyba wszystko w skrócie co ostatnio się u mnie działo. Było tego sporo, a ten miesiąc będzie na pewno ciężki. Trzymajcie kciuki żebym go przeżyła! Nie chciałabym zatrzymać się na trzecim roku skoro tak daleko zaszłam :)

16 października 2017

Zwierzęta na promocji, czyli małe co nieco o pseudohodowli



Wiele osób marzy o rasowym psie. Niektórzy pragną króliki o charakterystycznym umaszczeniu bądź budowie. Kolejni zapatrują się na dokładny wygląd i charakter swojego mruczącego przyjaciela. Czasem ludzie pragną odczuć pewnego rodzaju prestiż z powodu posiadania rasowego futrzaka. Niestety ta gonitwa o rasę często kończy się cierpieniem zwierząt. Zazwyczaj bierze się to z niewiedzy kupujących. Bądź próby ugrania jak najlepszej ceny, bez względu na pochodzenie zwierzęcia. Tak powstają pseudohodowle.



No dobrze, ale teraz warto sobie zadać pytanie czym jest pseudohodowla?

Jest to hodowla, która nigdzie nie jest zarejestrowana. Nie należy do żadnego stowarzyszenia skupiającego hodowców danej rasy - felinologicznego lub kynologicznego. Nie posiada również uprawnień hodowlanych. Przez to też nie ma możliwości wystawiania rodowodu dla młodych osobników, urodzonych w celach zarobkowych. Nie jest więc to hodowla rasowa. Zwierzęta z tego miejsca są nierasowe, a jedynie w typie rasy. Posiadają wygląd zbliżony do rodowodowych oraz charakter, ale nie wywodzą się z czystych linii. Hodowane są jedynie w celach czysto zarobkowych. Regulacje prawne natomiast zabraniają prowadzenia takiej działalności. Jest więc to nielegalne.



Po wyjaśnieniu aspektu czym w ogóle jest pseudohodowla warto zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie tak często w nich kupują?

Psy, koty czy inne zwierzęta z takich miejsc często są po "okazyjnych" cenach. Yorki za trzysta złotych, buldogi za niewiele więcej. Ragdolle, warte u hodowcy około dwóch tysięcy, wystawiane za połowę tej ceny. Takie kwoty kuszą ludzi. Niektórzy zastanawiają się nad powodem takiej obniżki. Jednak widok zdjęć młodych zwierząt rozczula, przez co często ludzie zapominają o tym małym niuansie. Cieszy ich również fakt, że mogą umówić się z właścicielem na przyjście, zobaczenie i wzięcie.

Większość hodowców w zarejestrowanych hodowlach chce wcześniej poznać potencjalnego nabywcę. Pragną dać wspaniały dom swoim podopiecznym, więc z uwagą przyglądają się chętnym. W pseudohodowlach bardzo często człowiek przyjeżdża, płaci i bierze. Mnie osobiście kojarzy się to z supermarketem pełnym zabawek, z których wybieramy tę najładniejszą i od razu udajemy się do kasy. Różni się to od zakupu w miejscach zarejestrowanych, a przede wszystkim legalnych. Wielu przyszłych właścicieli chce mieć wcześniej wgląd do kart zdrowia rodziców, potomstwa, badań genetycznych oraz dokładnej rozmowie z hodowcą na temat temperamentu młodziaka. Następuje interakcja pomiędzy hodowcą a nabywcą. W pseudohodowlach zazwyczaj nie ma takiej możliwości. Często następuje przekazanie zwierząt z wrodzonymi wadami, nie zawsze charakterystycznymi dla danej rasy.

Te dwie cechy wydają mi się najbardziej przemawiające za tym, dlaczego niektórzy decydują się na zakup w pseudohodowli. Często też nieświadomie wybierając zło.



Ale dlaczego pseudo-hodowle są takie złe?

Wiele osób na pewno zadaje sobie te pytanie. W końcu i tu i tu mamy do czynienia ze zwierzęciem bardzo podobnym z wyglądu i charakteru. Jednak należy popatrzeć na to miejsce "od kuchni".

TEMPO ROZMNAŻANIA - bardzo często, dopiero co wchodzące w ruję kotki bądź suczki, są natychmiast dopuszczane do samców. Po urodzeniu jednego miotu szybko zapładnia się je po raz kolejny. Ma to na celu wydanie na świat jak największej liczby zwierząt. Tempo rozrodu takich samic jest zatrważające. Liczy się ilość, a nie jakość. Najważniejsze są przychody, a dopiero potem dobro fizyczne oraz psychiczne matek.

ZDROWIE - bardzo często zwierzęta przeznaczone do rozrodu są wyniszczone, wygłodzone, chore, z przewlekłymi stanami zapalnymi... Potomstwo rodzi się słabe, zarobaczone, z wadami wrodzonymi spowodowanymi przez łączenie blisko spokrewnionych osobników, np. syna z matką. Osoby, które zakupią zwierzęta w takim miejscu, muszą potem zmagać się z często kosztownym i długotrwałym leczeniem. Mogą one przekroczyć łącznie cenę za osobnika z zarejestrowanej hodowli.

WARUNKI - często w wiadomościach bądź postach służb zajmujących się dobrostanem oraz ratowaniem zwierząt widzi się zdjęcia z warunków przetrzymywania w pseudohodowlach. Żyją one w piwnicach bądź oborach. Umieszczone w klatkach, leżą i egzystują we własnych odchodach. Bez dostępu do światła, zbilansowanej diety czy stale dostępnej wody. Nie znają dobrego dotyku ludzkiej ręki. Są zestresowane, a także często agresywne.

ZAPEŁNIANIE SCHRONISK I PORZUCANIE W LASACH - takie zwierzęta, wymagające często kosztownego leczenia, są porzucane przez nowych właścicieli. Przychodzą na świat, by cierpieć, a potem lądować w schronisku bądź umierać z głodu przy drzewie. Oczywiście wiele osób po zakupie walczy o nowego członka rodziny, ale nie ma co ukrywać, że niektórzy pozbywają się "niepotrzebnego balastu".



Myślę, że przybliżyłam chociaż troszkę problem pseudohodowli. Pieniądze, które inwestujemy w zwierzę rasowe, powinny być mądrze zagospodarowane. Nie warto dokładać do nielegalnych procederów. Jeżeli nie stać nas na taki zakup zwierząt, w schroniskach czekają inne spragnione miłości.
Warto postawić na jakość. Rodowód, który dla większości osób nie ma znaczenia, jest tego gwarantem. Hodowca w ten sposób udowadnia, że jego zwierzęta są "dobre jakościowo", charakterystyczne dla danej rasy. Nie pozwólmy, by kolejne zwierzęta cierpiały z powodu kaprysu ludzi, ale zdobytego tanim kosztem.


A jak wy zapatrujecie się na pseudohodowle? Jakie jeszcze znacie argumenty przemawiające za tym, by zniechęcić ludzi do kupowania w takich miejscach? Liczę na komentarze :)


PS. Przepraszam, że ostatnio mało piszę, ale zawirowania na uczelni oraz poza nią troszkę odebrały mi wszelki wolny czas ;) Jednak postaram się to nadrobić jak tylko wszystko się unormuje :)

18 września 2017

Nadchodzący trzeci rok medycyny weterynaryjnej



Witam!
Dzisiejszą notkę chcę poświęcić na krótkie omówienie tego co czeka mnie już za dwa tygodnie. Nowy rok akademicki. Ten krótki czas, który mi pozostał, zleci na pewno błyskawicznie. Próbuję więc cieszyć się ostatnimi dniami wakacji. Trochę już tęsknię za uczelnią, ale wiem, że po pierwszym tygodniu (może dwóch) zapewne przeklnę ten dzień, w którym to napisałam ;)

Trzeci rok uchodzi za najtrudniejszy, obłożony maksymalnie materiałem do nauki. Krążą legendy o zarwanych nocach, tysięcznych terminach oraz popadaniu w depresję. Nie powiem, troszkę mnie to przeraża. Jednak staram się podejść do tego racjonalnie ;). W końcu fizjologia oraz mikrobiologia, przedmioty na drugim roku, miały być trudne, a nie sprawiały mi zasadniczo żadnego problemu. Za to anatomia, która miała być banałem, spędzała mi sen z powiek ze stresu. Jestem po prostu inna, więc może zapamiętywanie leków, ich działanie, przeciwwskazania itp będą dla mnie czymś przyjemnym ;) (już wiem, że nie, bo mam niesamowite problemy z zapamiętaniem nazw tych specyfików...).

Jeżeli chodzi o plan zajęć to jest on dość średni dla mojej grupy. Mam dwugodzinne okienka, które troszkę rozbijają dzień. W godzinę jestem w stanie odpocząć, więc ta druga będzie na pewno męczyć.  Chciałoby się wrócić, a tutaj taki psikus... Jednak są grupy, które mają ćwiczenia do bardzo późnych godzin, więc chociaż tyle dobrego, że mnie to omija ;). Środa jest standardowo wykładowa. Mam jednak postanowienie, bardziej realistyczne niż zazwyczaj, chodzić na niektóre wykłady. Jestem jednakże typem człowieka, który woli siedzieć samotnie w domu i tam się uczyć, więc nie wiem ile to przetrzymam. Postaram się jednak zmobilizować, ale niestety zazwyczaj po 30 minutach się wyłączam. Przez to też szybko rezygnuję z wykładów. Nie wiem co jest ze mną nie tak ;(

Przedmioty, które czekają mnie na trzecim roku semestru zimowego, to:

1. Patofizjologia - przedmiot trwający semestr. Podobno bardzo ciężki do zdania, a kolokwia są ustne. Nie wiem czy wszystkie, ale część na pewno. Ja dostaję szczękościsku przy odpowiedzi, więc może to być dla mnie problemem. Będziemy omawiać takie tematy jak cukrzyca, miażdżyca, niedokrwistość, nadkrwistość, niewydolności, zaburzenia krążenia, zapalenia itp. Wydaje się to bardzo ciekawe, więc mam nadzieję, że będzie dobrze.

2. Farmakologia - przedmiot trwający cały rok. Uczymy się leków, ich budowy, właściwości, kiedy, czemu można, a czemu nie itd. Czuję, że będę miała z tym problemy. No po prostu dla mnie już same zapamiętanie nazw to jakaś zmora. Jednak staram się myśleć pozytywnie jak zawsze, bo inaczej marnie widziałabym swoje życie :D

3. Farmacja - przedmiot widmo, którego nie ma na planie zajęć. Dowiedziałam się jednak, że jest prowadzony podczas ostatnich 5 (?) wykładów z farmakologii. Dobrze mieć kolegę na roku wyżej, który zawsze wszystko wytłumaczy i poprowadzi! Bez niego byłabym często w dupie :D Na tym przedmiocie będziemy uczyć się wypisywać recepty, rozpoznawać postaci leków czy wymieniać substancje czynne.

4. Parazytologia i inwazjologia - przedmiot trwający cały rok. Uczymy się o różnych pasożytach atakujących ludzi i zwierzęta. Podobno bardziej teoretyczny, a nie praktyczny. Liczę jednak na oglądanie glist ludzkich czy świerzbowca pod mikroskopem ;)

5. Patomorfologia - przedmiot trwający PÓŁTORA roku. Na zmianę mamy sekcje oraz histopatologię  (info od kolegi!). W jednym tygodniu jedno, w drugim drugie. Będziemy kroić świeże zwłoki, doszukując się nieprawidłowości, a także oglądać szkiełka pod mikroskopem. Wydaje się ciekawe, ale zobaczymy ;) Podobno mamy przeprowadzać to w rękawicach do sprzątania, więc już widzę siebie w takich gumiakach ze skalpelem w ręku ;)

6. Diagnostyka kliniczna i laboratoryjna - przedmiot trwający rok. Z opisu wynika, że będziemy się uczyć odczytywać wyniki moczu oraz krwi i wnioskować z jakimi zaburzeniami mamy do czynienia. Ciężko mi się jednak odnieść czy to wszystko. Słyszałam, że jest to bardzo fajny i ciekawy przedmiot :). Na pewno po pierwszych ćwiczeniach będę miała bardziej rozjaśnione w głowie co mnie czeka. Liczę na pozytywne zaskoczenie :) A i podobno trwa siedem tygodni w każdym semestrze :) Jeżeli nic nam nie zmienią.

7. Diagnostyka bakteriologiczna i mykologiczna - przedmiot trwający sześć tygodni. Jest to coś podobnego do mikrobiologii, więc już się nie mogę doczekać! Część grup ma podczas pierwszych sześciu tygodni, a potem kolejna tura.

8. Wirusologia - przedmiot trwający osiem tygodni. Same wykłady. Nie miałam się kogo o niego dopytać, ponieważ nikt ze znajomych na to nie uczęszczał. Ja mam zamiar i zobaczymy co z tego będzie ;)


Poza tymi przedmiotami jest jeszcze język specjalistyczny, ale jego nie ma co opisywać :) Zapisy odbywają się w studium języków, a nie przez internet, i nie ma testu poziomującego. To chyba wszystko co należy wiedzieć przed rozpoczęciem roku :)

Jak widać czeka mnie ogrom przedmiotów ważnych, przydatnych w późniejszej praktyce. Trzeci rok to nie przelewki i trzeba będzie się spiąć mocno z nauką. Z koleżanką uzgodniłyśmy, że wszystkie drugie terminy są nasze! Grunt to dobre nastawienie! :D

Do następnego!

5 września 2017

Pierwsze urodziny bloga



Witam!
Czekałam przez kilka dni na ten moment, by w końcu móc to powiedzieć - jestem tu już rok! Dla mnie to niesamowite uczucie. Wytrwałam w swoim postanowieniu prowadzenia bloga i nie poddałam się, chociaż czasem brakowało mi czasu, chęci i motywacji. Zaciskałam jednak zęby, a potem pisałam.


Studia na wydziale medycyny weterynaryjnej często pozbawiają studentów siły i czasu. Są bardzo wyczerpujące. Często absorbują całą energię oraz czas pomiędzy wstawaniem, a zasypianiem. Przyszły zawód będzie jednak wymagający i niezwykle odpowiedzialny, więc wszelka wiedza zdobyta podczas studiów jest na wagę złota. To na barkach lekarzy weterynarii spoczywa zdrowie oraz życie leczonych przez nich zwierząt. Poza samą nauką chodzę jeszcze na praktyki, jestem wice starostą roku, prowadzę bloga, a także próbuję oddzielić studia od życia, by nie zwariować ;). Szukam więc dodatkowych zajęć poza uczelnianych ;) To wszystko sprawia, że czasem po prostu nie wyrabiam i mam dość. Mija mi to jednak po kilku dniach, a ja na nowo ładuję akumulatory!


Ponad rok temu, gdy w mojej głowie kiełkował pomysł bloga, często odrzucałam go od siebie. Nie wierzyłam, że dam radę go prowadzić. W końcu kto będzie chciał czytać wypociny podrzędnej studentki weterynarii, która nie wyróżnia się niczym szczególnym? Jednak moi znajomi zachęcali mnie do jego założenia, chociażby dla nich. Troszkę się zastanawiałam, ale postanowiłam spróbować. W każdym momencie mogłam go przecież usunąć. Nie podpisywałam żadnych dokumentów wymagających ode mnie prowadzenia bloga. Mogłam powiedzieć "stop". Bałam się jedynie, że prowadzący odkryją mnie w sieci. Mogliby przez to doszukiwać się złego słowa na swój temat pomiędzy wersami, a ja znajdę się na celowniku. Na razie nic takiego się nie stało. Nie widzę powodu, by kogokolwiek oczerniać w sieci. Nawet w minimalnym stopniu. Mam szacunek dla dydaktyków, więc piszę, w moim odczuciu, jedynie plusy na ich temat :)


Gdy napisałam pierwszą notkę odnośnie anatomii i nieśmiało wspomniałam o niej na roku niżej nie spodziewałam się takiego ruchu. Ku mojemu zdumieniu przez miesiąc weszło na bloga prawie tysiąc osób. Byłam pod wrażeniem. Założyłam też fanpage'a na Facebooku, by mieć namacalny dowód, że mam jakiś fanów ;). Zaczęłam się rozkręcać, pisząc kolejne notki, a liczba wyświetleń wzrastała z miesiąca na miesiąc. W tym samym momencie zaczęły pojawiać się coraz częściej komentarze. Najczęściej dotyczyły one poprzednich postów, ale na każdy starałam się odpowiedzieć jak najbardziej wyczerpująco. W tej chwili średnia liczba wyświetleń na miesiąc to około pięć tysięcy, nawet gdy nic nie piszę i nie zamieszczam. W porównaniu do blogów sławnych ludzi czy stricte modowych wypadam słabo, ale i tak jestem z siebie dumna :). Nie sądziłam, że przyciągnę tak wiele osób.


Oczywiście przez rok zdarzyły się też upadki. Nie ma ludzi idealnych, a ja, pisząc publicznie, jestem bardziej narażona na pewne sprostowania ze strony postronnych osób. Moje udostępnienie artykułu dotyczącego hodowli pod Śremem wywołało małą burzę w komentarzach. Nauczyło mnie to sprawdzać wiarygodność tego co zamieszczam, by później móc umiejętnie się bronić. Była to ważna lekcja życia. Nie można pisać pod wpływem emocji, bez zastanowienia, ponieważ nic dobrego to nie przyniesie ;) Tak samo potyczka słowna odnośnie jakości moich tekstów troszkę mną wstrząsnęła, ale postanowiłam wziąć się za siebie. W końcu zależy mi na tym, by blog był coraz lepszy :) Treści na nim zamieszczane muszą być wysokiej jakości!


Blog ten pcha mnie również do przodu i nie pozwala poddać się. Wiem, że wszelkie potknięcia będą śledzone oraz oceniane przez kilkaset osób. Przez to też staram się podwójnie, by nie zaklinować się gdzieś, doprowadzając do ryzyka niezdania. Jednak obawiam się, że kreuję przez to wizerunek osoby, której wszystko wychodzi. Tak nie jest. Daleko mi do geniusza z najlepszymi ocenami i gładkim przechodzeniem przez studia. Na pewno nie jestem jednym z tych studentów-bloggerów, którzy mogą pochwalić się najwyższymi średnimi, umiejętnością odpowiedzi na każde pytanie podczas ćwiczeń czy wiedzą wyprzedzającą materiał na studiach. Podziwiam takie osoby, ale sama do nich nie należę. Tylko moja ciężka praca włożona w naukę pozwala mi przechodzić dalej bez poprawek z zadowalającymi mnie ocenami :)


Dziękuję Wam za to, że wytrwaliście wraz ze mną tyle czasu, a ja postaram się pisać jeszcze więcej. Może być z tym problem, ponieważ trzeci rok ma być tym najcięższym, ale warto spróbować :)




Mam nadzieję, że kolejny rok będzie znowu udany, a ja wracam już do Was po miesiącu odpoczynku od internetu i myśli na temat studiów :). Koniec odpoczynku, trzeba się wziąć za siebie :) Walczącym w kampanii wrześniowej życzę wytrwałości, szybkiego zdania i rozpoczęcia kolejnego roku z czystym kontem, bez warunków!

5 sierpnia 2017

Recenzja MemoVet - od diagnostyki do dawkowania



Witam!

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam trzy pozycje z wydawnictwa MedPharm Polska, które otrzymałam w ramach współpracy. Jednak najpierw pragnę podziękować Wam czytelnicy za to, że jesteście. Dzięki temu otrzymałam taką możliwość od wydawnictwa. To dla mnie naprawdę wiele :)

Pragnę opisać te trzy pozycje razem, ponieważ uzupełniają się wzajemnie, tworząc harmonijną całość. Każda z książek wpływa na kolejną, dając możliwość wprowadzenia skutecznego leczenia psów, kotów, a także małych ssaków oraz ptaków.

Zacznijmy więc od pierwszego podręcznika z lewej :)

* 1 *

Tytuł:
Diagnostyka różnicowa psów i kotów
Autor: Christian F. Schrey
Wydawnictwo: MedPharm
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 446


Podręcznik ten jest spisem większości spotykanych przypadków klinicznych w internie. Przejrzałam go pod wieloma kątami, porównując jego treść do psio-kocich pacjentów przychodzących do lecznicy. Szłam po kolei po zagadnieniach odnośnie biegunek, wymiotów, apatii, wodobrzuszy, ropnii itp, rozpatrując możliwości, które dostarcza mi dane wydanie.

Poniżej przedstawiam spis treści, by zobrazować dokładnie co książka ma do zaoferowania. A ma tego naprawdę, naprawdę dużo.

(Objawy ogólne, sercowo-naczyniowe, układu oddechowego, z przewodu pokarmowego)

(Objawy urologiczne, z układu rozrodczego, neurologiczne, ortopedyczne, okulistyczne, otologiczne, dermatologiczne, toksykologiczne, zaburzenia zachowania, pediatria, geriatria, zoonozy, badania morfologiczne)

(Badania biochemiczne, elektrolity, gazometria krwi, elektroforeza surowicy krwi, immunoserologia, testy serologiczne, testy DNA, krzepliwość krwi, badanie moczu, badanie kału, analiza płynów z jam ciała, badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, badanie płynu stawowego, TBS, badanie cytologiczne pochwy, cytologiczne kryteria złośliwości komórek, badanie czynności endokrynologicznej)


Tak jak mówiłam, książka ta zawiera wiele zagadnień, z którymi mają do czynienia przede wszystkim lekarze weterynarii zajmujący się interną - od zwykłych układów, poprzez badania biochemiczne, a kończąc na analizach immunologicznych i serologicznych.

Układ stron oraz ich czytelność jest ogromnym plusem danej pozycji:



Jest to dochodzenie do diagnozy krok po kroku. Szukamy najpierw układu/analizy, które chcemy rozpatrzeć. Dokonujemy tego według spisu treści. Dajmy na to, że nasz koci pacjent ma często krwiste wymioty. Przeszukujemy więc strony poświęcone najczęstszym objawom z przewodu pokarmowego. Dochodzimy do ogólnego objawu jakim są wymioty krwią.

Tutaj, w tabelce pod spodem, zostały wypisane główne przyczyny krwistych wymiotów. Według książki u kotów z krwistą biegunką w zdecydowanej większości odpowiedzialne jest za to ciało obce, następnie owrzodzenie żołądka bądź przełyku, a na końcu nowotwory. Pod tabelką znajdują się możliwości ostre lub przewlekłe, których nie uwzględniła rozpiska powyżej. Ciekawe jest to, że przyczyną krwistej biegunki może być również stres, zapalenie żołądka czy żylaki przełyku.

Pod możliwymi przyczynami, które doprowadziły do objawu, został opisany plan diagnostyczny. W przypadku krwistych wymiotów zalecany jest oczywiście wywiad oraz badanie (kliniczne, badanie gardła, krwi, endoskopowe, RTG, krzepliwości).

Książka ta jest bardzo dobrym kompendium dla praktykującego lekarza oraz świeżo upieczonego absolwenta bądź praktykanta. Dzięki temu może wspomóc swoją pracę, szukając przyczyny przy rzadziej spotykanych przypadkach. Młody lekarz natomiast ma podstawy, by diagnozować pacjentów, tak aby badanie było jak najbardziej dokładne. Ja na razie mam zbyt małą wiedzę. Jednak staram się zaglądać do tej książki po każdym pobycie na dyżurze, by porównywać to co widziałam z tym co jest tu napisane. Powiem jedno, przydatne i polecam ;)



* 2 *

Tytuł: Leczenie stanów nagłych u małych zwierząt
Autor: Christian F. Schrey
Wydawnictwo: MedPharm
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 354

Druga pozycja jest jakby kontynuacją pierwszej przeze mnie opisanej. Gdy lekarz weterynarii prawidłowo zdiagnozuje schorzenie, musi wprowadzić prawidłowe leczenie. Przychodzi wtedy z pomocą ten podręcznik, który w tej chwili mam przed sobą.

Poniżej przedstawiam spis treści:


(Leczenie infuzyjne, transfuzja, antybiotykoterapia, żywienie kliniczne)

(Sedacja i znieczulenie ogólne pacjentów z grupy ryzyka, leczenie bólu, resuscytacja krążeniowo-oddechowa, wstrząs, nagłe przypadki urazowe, kardiologiczne, powodowane chorobami układu oddechowego, neurologiczne, powodowane chorobami przewodu pokarmowego, urologiczne, hematologiczne, endokrynologiczne)

(Nagłe przypadki ginekologiczne i położnicze, andrologiczne, okulistyczne, toksykologiczne, u szczeniąt i kociąt, a także króliki, świnki morskie, jeże i ptaki)


Jak widać pozycja ta może poszczycić się bogatym materiałem zawartym wewnątrz. Oczywiście to nie tak, że jest tylko kontynuacją pierwszej, ponieważ zahacza również o inne tematy. Jednak w większości obie książki się nakładają, a ja korzystam z nich jedna po drugiej.

Przykładowa strona:

Jak można zauważyć, zostały tu wymienione wstępne objawy, diagnoza oraz skrócony opis badania wstępnego. Jednak główną część książki stanowi po kolei, krok po kroku, podjęcie leczenia w zależności od stwierdzonej przez lekarza nieprawidłowości. W inny sposób będzie leczona nietolerancja pokarmowa, a inaczej wirusowe zapalenie jelit.  Są tu wymienione podstawowe czynności (kroplówka, osłuchiwanie czy cięcie chirurgiczne) oraz zalecane leki.

Jest to pozycja przede wszystkim dla osoby praktykującej bądź studentów ostatnich lat medycyny weterynaryjnej. Jednak ja korzystam i wynoszę z tego dość sporo.



* 3 *

Tytuł: Propozycje dawkowania leków u psów i kotów
Autor: Wilfried Kraft
Wydawnictwo: MedPharm
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 216


Ostatnia pozycja jest troszeczkę inna od wszystkich. Nie jest to w żadnym wypadku podręcznik do nauki, a bardzo przydatna pozycja do odnalezienia swojego miejsca w gabinecie. Na każdej stronie znajduje się spis substancji czynnych (ułożonych alfabetycznie) wraz z lekami, które je zawierają, działaniem, skutkami ubocznymi, wskazaniami, przeciwwskazaniami oraz dawkowaniem z podziałem na psa oraz kota. Jest to dobra książka dla lekarzy i praktykantów, by na szybko sprawdzić ile mililitrów można podać na kilogram masy ciała. Także niezwykle istotne są przeciwwskazania. Ważne jest zaprzestanie podawania jakiegoś leku u suk w ciąży, ze skłonnościami do alergii czy z nowotworem. Wtedy też można znaleźć zamiennik, który nie będzie miał skutków negatywnych dla danego pacjenta.

Tak pozycja prezentuje się wewnątrz:



Są to książki, które mi osobiście sporo pomagają po dyżurze. Mogę raz jeszcze uporządkować wiedzę oraz własne obserwacje. Cieszę się z możliwości recenzji tych pozycji, ponieważ według mnie warto je mieć i przydadzą mi się na lata:)


***

To tyle z dzisiejszej recenzji, a ja Was kochani zapraszam na swojego INSTAGRAMA, ponieważ ostatnio sporo się na nim dzieje :) Jeżeli ktoś chce mnie zaobserwować to będzie mi niezwykle miło gdy do mnie tam dotrze :)

29 lipca 2017

Kocham zwierzęta, a jem świnki, krówki, kurczaki...



"Czyż nie ma hipokryzji w tym, że upominamy dzieci gdy krzywdzą kotki czy pieski, podczas gdy sami zasiadamy do stołu, na który zabito dziesiątki stworzeń?"
Lew Tołstoj


Witam!
Dzisiaj notka jest tą, nad którą myślałam od czasu praktyk. Słuchałam przez cały dzień rozmów dwóch koleżanek na temat miłości do zwierząt i jednoczesnego jedzenia mięsa innych. Postanowiłam więc przyjrzeć się temu bliżej, ponieważ temat ten bardzo mnie zaciekawił. Dostrzegłam pewną sprzeczność w ich rozumowaniu.

Dla mnie jest to pewnego razu paradoks dzisiejszych czasów. Ludzie chętnie mówią, że kochają zwierzęta, pomagają fundacjom czy denerwują się gdy widzą maltretowane zwierzę. W tym samym momencie jedzą schabowego bądź skrzydełka kurczaka, delektując się ich smakiem. Jest to tzw paradoks mięsożercy. Kochanie zwierząt przy jednoczesnym pobudzaniu kubków smakowych na myśl o przyrządzonym mięsie. Jednak skąd w ogóle wzięło się jedzenie innych stworzeń?

Ludzie od niepamiętnych czasów jedli mięso. Wcześniej, zanim doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, a co za tym idzie zmniejszenia liczby drzew i krzewów owocowych, byliśmy frutarianami. Od wielu lat naukowcy porównują naszą budowę anatomiczną i fizjologię do zwierząt żywiących się jedynie owocami oraz warzywami. Starają się dowieść, że w ten sposób jesteśmy w stanie funkcjonować najzdrowiej. Mięso oraz produkty mleczne nie są nam niezbędne do życia. Pozostały jedynie przyzwyczajeniem z dawnych lat.

Gdy doszło do obniżenia temperatury na Ziemi, ludzie dawnych lat zaczęli zdobywać pokarm polując na zwierzęta. Wiązało się to z przymusem przetrwania. Po pewnym czasie również powodowało rozwój plemion przez wytwarzanie broni, możliwość dominacji jednych mężczyzn nad innymi i spłodzenia jak największej ilości potomstwa. Upolowanie "dużego zwierza" było czymś chwalebnym, wielkim. Polowali by przetrwać i aby zaimponować.

W dzisiejszych czasach żaden mężczyzna nie musi wyjść z bronią w ręku, by przetrwać polując na zwierzynę. Mimo to kupuje mięso. Półki sklepowe uginają się od wieprzowiny, wołowiny, jagnięciny czy drobiu. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Około 33% z tego wyląduje w śmietniku, a kolejne życia się zmarnują. Ludzie jednak nie patrzą na to w ten sposób. Wiele osób wypiera ze świadomości czym jest ów kawałek mięsa przed nimi. Dokładnie to oddają słowa Paula McCartney'a "Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem".

Jednak ta notka nie miała być o wegetarianizmie bądź weganizmie, lecz skąd się bierze podział na zwierzęta, które kochamy i które zabijamy.



Po pierwsze ma to na pewno związek z przywiązaniem się do danej grupy zwierząt. Człowiek współczesny, który pozwala swoimi kotom, psom czy królikom spać pod jednym dachem, opiekuje się nimi i chroni przed chorobami, przywiązuje się emocjonalnie. W tym samym momencie, nie widząc hodowli zwierząt rzeźnych, nie ma możliwości "pokochania" tej drugiej grupy. Oddziela jedną od drugiej, stawiając pomiędzy nimi mur. Dla niego jest wyraźna różnica pomiędzy domowymi pupilami a hodowlanymi. Z drugiej strony burzy się na myśl o mordowaniu świnek morskich i zjadaniu ich w Peru, spożywaniu psiny w Chinach czy szczurów w Togo. Nie widzi tego, że w tamtym miejscu te zwierzęta są postrzegane i traktowane w taki sam sposób jak krowy czy kurczaki u nas.

Po drugie wiele osób nie zdaje sobie sprawy z różnicy życia zwierząt hodowanych wielkoprzemysłowo od niewielkich, przydomowych hodowli. Przykładowo krowa w takiej wielkiej hali żyje średnio 6 lat. Normalnie, w warunkach przydomowych, dożywałaby kilkunastu. Brojlery natomiast dożywają zasłużonych... 6 tygodni. Po tym czasie, gdy dostatecznie przybiorą na masie, zostają wysyłane do rzeźni gdzie kończą swój żywot. Warunki życia również pozostawiają wiele do życzenia. Jednak jest to temat na inną notkę. Mnie osobiście przeraża sposób utrzymania "prawidłowego dobrostanu" w ogromnych hodowlach. Chociażby nioski nigdy, przez całe swoje życie, nie mają sprzątane w klatkach. Nigdy. Ludzie jednak uważają, że każdy stara się im w tym miejscu zapewnić jak najlepsze życie. Jednak koszta jakie musieliby ponieść hodowcy są zbyt wielkie. Nie patrzą oni na zwierzęta tylko numerki oraz liczby, które dają. Życie w takim miejscu jest dalekie od przyjemnego.

Po trzecie ludzie przypisują zwierzętom hodowlanym niewiele ludzkich cech. Nie łączą ich życia oraz odczuć z bólem, cierpieniem czy strachem, a także instynktem macierzyńskich bądź radością. Nie potrafią dostrzec, że ssaki są zdolne do takiej samej palety uczuć. A przynajmniej na podobnym poziomie. Im bardziej człowiek jest w stanie "wczuć się" w zwierzę, tym bardziej się przywiązuje. Widząc i obcując ze zwierzętami domowymi, dostrzega zmiany nastroju oraz emocji. Identyfikuje się wtedy z nimi, zbliżając inny gatunek bliżej ludzkiego. W ten sposób wypiera możliwość zjedzenia takiego zwierzęcia.

Wydaje mi się, że to główne powody, dla których jedne kochamy, a drugie krzywdzimy. Jednak nie wyjaśnia to oburzenia przy zabijaniu waleni, tygrysów czy innych ssaków. Nie mamy ich u siebie w domu, a jednak na wieść o kłusownikach większość osób się burzy. Wydaje mi się, że chęć jedzenia mięsa konkretnych gatunków jest głęboko zakorzeniona w kulturze danej nacji. Od wieków zjadanie chociażby świń było czymś naturalnym, więc ludzie nie potrafią z tego zrezygnować. Gdzieś z tyłu głowy siedzi im, że bez tego nie są w stanie przeżyć. Jest to błędne myślenie, lecz temat ten poruszę przy kolejnej notce niezwiązanej ze studiami.

A Wy? Jak myślicie? Skąd bierze się to zjawisko kochania jednych, a jedzenia drugich? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii.

20 lipca 2017

Praktyki hodowlane po drugim roku studiów



Witam wszystkich!

Dzisiaj notka podsumowująca pierwsze obowiązkowe praktyki, które odbyłam w Ośrodku Hodowli Zarodowej w Dębołęce. Mam nadzieję, że przyda się przyszłym studentom drugiego roku :)

Pewnego dnia w okolicach listopada bądź grudnia na tajemniczej tablicy za szybą obok dziekanatu zawiśnie napisana odręcznie karteczka. Będziecie przez dłuższy czas się męczyć, by ją odszyfrować. Po pewnym czasie wyłonią się z niej informacje odnośnie miejsc praktyk. Tak, miałam ogromny problem z początku, by odczytać nazwy miejscowości :D.

Po jakimś miesiącu od tego momentu zostaniecie zaproszeni przez doktora, który sam napisał tę karteczkę, by przedyskutować z nim miejsce gdzie chcecie odbywać praktyki i w jakim terminie. My dowiedzieliśmy się nagle w połowie wykładu z fizjologii, że to właśnie ten czas i przez trzy dni kolejka do wejścia była tak zatrważająca... Musicie przygotować się na pogadankę odnośnie waszego miejsca zamieszkania oraz korzeni. Mniej więcej rozmowa ustalania terminu praktyk oraz ich miejsca trwa około czterdziestu minut. Wchodzi się w grupce, która postanawia jechać razem.

W zależności od miejsca można jechać samodzielnie, w parach, trójkach bądź nawet czwórkach. Ja wybrałam miejsce pozwalające na cztery osoby, ale ruszyłyśmy we trzy ku przygodzie ;). Większość miejsc to ośrodki zajmujące się hodowlą bydła. W niektórych poza nim mogą znajdować się owce bądź konie. Chyba trzy miejsca nie miały nic wspólnego z bydłem. Mi zależało na zwierzętach dzikich, lecz nie było takiej możliwości. Nie chciałam się jednak wykłócać, więc wybrałam standardowo samo bydło ;)

Gdy minął czerwiec i ostatni egzamin był za mną (PS. dostałam info, że zdane WSZYSTKO! oficjalnie wolny wrzesień :D) spakowałam się i ruszyłam z dziewczynami do Dębołęki. Wzięłyśmy najgorsze ubrania do pracy, kalosze oraz worek prowiantu (te miejsce nie zapewniało posiłków). Gdy dojechałyśmy przywitała nas typowa wieś z ogromnym gospodarstwem.

Nie będę się tutaj rozwodzić dokładnie jak u nas to wyglądało (w sensie godziny pracy itp), ponieważ miejsc było całe mnóstwo i różnią się one między sobą. Jednak jak macie jakieś pytania to oczywiście śmiało w komentarzu, zawsze odpisuję :)

Moimi głównymi obowiązkami w gospodarstwie było karmienie cielaków (do pierwszego miesiąca życia), nauka doju bańkowego, asysta przy porodach, obserwacja zwierząt, uczestniczenie w pracy lekarzy weterynarii czy prowadzenie zwierząt na terenie gospodarstwa (od obory do hali udojowej, z powrotem, na pastwisko, do innej obory itp). Ja jedyne co pamiętam poza pracą to wstawanie na zmianę, potem sen po niej, wstawanie na kolejną, znowu sen itd. :D

Nie mając wcześniej styku z bydłem nauczyłam się nie bać tych zwierząt. Chociaż miałam przed sobą zwierzę ważące dziesięć, a nawet więcej, razy tyle co ja podchodziłam do niego, głaskałam, dotykałam, podłączałam dojarkę, robiłam zastrzyki domięśniowo czy łapałam gdy próbowało uciec ;). Niemal 80-kilogramowe byczki przytrzymywałam za szyję i siłowałam się z nimi, by reszta kumpli z boksu mogła wypić do końca swoje mleko.

Dzięki tym praktykom dowiedziałam się jak funkcjonuje takie gospodarstwo i na co trzeba zwracać uwagę. Nabrałam sporej odwagi do zwierząt hodowlanych. Poznałam też strukturę pracy w takim miejscu i nauczyłam się, że nawet niewielka ranka może doprowadzić do wielu nieprzyjemności (tak, byłam na SOR :D lekkie otarcie od kalosza zakończyło się bardzo silnym zakażeniem rany). Ogólnie przygód, w tym również jednej bardzo niemiłej (samochód niestety w Łodzi w serwisie troszkę posiedzi :() miałam pod dostatkiem :)

Wrzucam kilka zdjęć z praktyk :) Po resztę zapraszam na swój fanpage :)











PS. Mam jeszcze mini pytanie! Szukam oczywiście porady :) Myślałam nad założeniem konta na YouTube gdzie będę umieszczać filmiki związane ze zwierzętami, pracą z nimi, ale nie tylko. W najbliższym czasie czeka mnie kilka wyjazdów do egzotycznych miejsc (np. za niecały miesiąc wylatuję do Wietnamu) i może zrobię jakieś filmiki o największych atrakcjach tamtych rejonów. Nie jestem przecież tylko osobą, która się ciągle uczy :D A w sumie fajnie byłoby się z Wami tym podzielić, a sobie zrobić w pewnym sensie jakąś pamiątkę. Lubię wracać do starych postów na blogu, więc do starych filmików też na pewno bym wracała. Co o tym myślicie? :)

Miłych wakacji wszystkim życzę po raz kolejny! :)

7 lipca 2017

Koniec drugiego roku medycyny weterynaryjnej - podsumowanie



Witam Was z drugiego dnia wakacji :)
Sesja za mną. Było ciężko, bo od początku czerwca praktycznie opuściły mnie siły, a wtedy dopiero się zaczęło. Jednak zacisnęłam zęby, zasłoniłam okna przed słońcem, by nie kusiło, i wkuwałam. Ostatniego dnia sesji wyglądałam jak trup - blada, podkrążone oczy, ledwo trzymająca się na nogach ze zmęczenia. Czytając pytania, musiałam robić to trzykrotnie, by dotarł do mnie ich sens. Jednak już teraz mogę to powiedzieć z uśmiechem na ustach - udało się! Witaj trzeci roku!

Czekam jeszcze na wyniki dwóch egzaminów - z żywienia oraz immunologii. Jednak, bez względu na wszystko, jestem studentką trzeciego roku :) Ochłonęłam trochę, mogę więc opisać poszczególne ćwiczenia oraz przedmioty.

No to zaczynamy!


Fizjologia zwierząt


Ćwiczenia: Wyglądają podobnie do tych w semestrze zimowym, czyli praca przede wszystkim w programach komputerowych. Doszło nam jednak dodatkowo kilka praktycznych zagadnień. Sprawdzaliśmy pracę naszych płuc, mierzyliśmy wydychane powietrze przez chomika czy liczyliśmy elementy morfotyczne krwi konia pod mikroskopem. Tematy obejmowały zakres z układu oddechowego, moczowego, płciowego (przede wszystkim ciąża i poród), pokarmowego (np. rozwój oraz działanie przedżołądków u przeżuwaczy, specyfikę konia, mięsożerców czy ptaków). Mam wrażenie, że w tym semestrze ćwiczenia trwały krócej niż w poprzednim. Zazwyczaj kończyliśmy przed czasem :)

Kolokwia: Na semestr letni, tak samo jak na zimowy, przypadały dwa zaliczenia. Pierwsze obejmowało układ pokarmowy oraz przemiany energii i energii. Drugie natomiast całą resztę ;) Czyli moczowy, płciowy, laktację oraz termoregulację. Dla mnie osobiście tematy były ciekawe. Dobrze wchodziły do głowy. Dzięki temu skończyłam ćwiczenia z oceną o pół oceny wyższą niż w semestrze zimowym :)

Egzamin: Egzamin składał się ze 100 pytań abcd. Żeby go zaliczyć należy uzyskać 70% wymaganych punktów. Nie ma mowy o obniżeniu progu, więc jest to dość ciężkie do zdobycia, szczególnie że pytania są trudne. Warto chodzić na wykłady, ponieważ za obecność na listach są dodatkowe punkty do zaliczenia. Co roku ta liczba jest zmienna, więc nie ma co sugerować się rokiem wyżej :) Wielu osobom pomogło to zdać. W tym też mi, bo dobrnęłam do 68 punktów ;)

Z czego się uczyć: Ja uczyłam się z wykładów oraz notatek z prelekcji do ćwiczeń. Jak czegoś nie zanotowałam albo nie do końca rozumiałam to doczytywałam w Krzymowskim. Jednak wiele osób nigdy nie otworzyło tej książki i zdało, więc nie ma reguły :)

Fizjologia jest tym przedmiotem, który może "zatrzymać" na drugim roku. Nie ma możliwości wywalczenia z niego warunku, więc napawa strachem. Ja byłam w nerwach, że mógłby przekreślić moje zdanie na ten owiany złą legendą rok trzeci. Koniec końców jednak tam dobrnęłam :)


Mikrobiologia


Ćwiczenia: Powtarzałam to i będę powtarzać nadal. Mikrobiologia to mój numer jeden. Mój ulubiony przedmiot. Moja ulubiona prowadząca. Moje ulubione ćwiczenia. Moje ulubione wszystko ;). W semestrze letnim ćwiczenia są o wiele praktyczniejsze niż w zimowym. Niemal na każdych siejemy mikroorganizmy, robimy preparaty, wyprowadzamy czyste kultury czy tokiem mikrobiologicznym rozpoznajemy co przed nami się wytworzyło. Ćwiczenia zlatywały błyskawicznie i były naprawdę bardzo ciekawe. Do połowy semestru bada się bakterie Gram(+), a potem rozpoczyna się nauka o grzybach i wirusach.
Ćwiczenia tak mnie zainspirowały, że poważnie myślę o kontynuacji tej dziedziny wiedzy po uzyskaniu tytułu lekarza weterynarii. Jednak nie mówię jeszcze hop, ponieważ dużo przedmiotów przede mną i coś może mnie równie mocno wciągnąć :)

Kolokwia: Standardowo trzy zaliczenia w ciągu semestru. Pierwszy obejmował Enterobacteriaceae oraz początkowe gram-dodatnie, drugi kontynuację oraz ostatni florę bakteryjną żwacza, grzyby i wirusy. My, jako specjalna grupa pani doktor (:D), mieliśmy po każdym kolokwium dopytkę, by obronić swoją wiedzę. Troszkę to męczyło, ponieważ zazwyczaj po mikrobiologii był ten tydzień wytchnienia, a nas przez to nie obejmował. Jednak dzięki temu mogłam obronić swoją wiedzę, którą naprawdę dość mocno rozwinęłam. I byłam przygotowana na ustną formę egzaminu w czerwcu.

Zaliczenie praktyczne: Po zakończeniu ćwiczeń, tuż przed egzaminem, jest zaliczenie praktyczne z mikrobiologii. Obejmuje wszystko co oglądaliśmy pod mikroskopem, hodowaliśmy czy w ogóle z tym pracowaliśmy. Mogą to być bakterie, grzyby bądź wirusy. Mi się trafiła Pasteurella multocida, więc jak tylko usiadłam przy swoim stanowisku to wiedziałam co to jest ;) Praktyczny wygląda tak, że wchodzi się do sali, losuje numerek i siada w wyznaczonym na karteczce miejscu. Przed sobą ma się hodowlę oraz odczynniki potrzebne do wykonania zadania :) Wbrew pozorom nie jest to trudne zaliczenie. Po rozpoznaniu podnosi się rękę. Prowadzący podchodzi, zadaje kilka pytań i stawia ocenę.

Egzamin: Egzamin jest ustny, a nie pisemny. U nas w grupie losowało się trzy karteczki z pytaniami. Jedna zawierała pytania z bakterii, druga z grzybów, a trzecia z wirusów. Odpowiada się trójkami. Miało się pięć minut na przygotowanie odpowiedzi, a potem rozpoczyna się egzamin. U nas nie był stresujący :) Jak ktoś czegoś nie dopowie to pytanie trafia na kolejną osobę w trójce, dzięki czemu można podciągnąć sobie ocenę. Ja jestem bardzo zadowolona, chociaż miałam chwilę zawału na egzaminie. Zupełnie zapomniałam o tym, że wirusy nas też obowiązują i zapomniałam ich powtórzyć :D Jednak z odmętów pamięci wyciągnęłam informacje na zadane pytanie.


Żywienie zwierząt


Ćwiczenia: Nie będę ukrywać, że ćwiczenia mnie nie wciągnęły. Rozumiem ich wagę, ponieważ wiele chorób zwierząt hodowlanych bierze się ze źle dobranej bądź złej jakości paszy, ale nie mogłam się przymusić. Do tego zaczynałam o 8:30, więc dodatkowo byłam śpiąca. Jednak wielu osobom się podobało. Tak więc to pewnie ze mną jest coś nie tak ;)

Kolokwia: W trakcie semestru były dwa kolokwia. Pierwsze obejmowało podstawowe pojęcia z żywienia. Na drugim trzeba wykazać się znajomością układania dawek pokarmowych dla poszczególnych gatunków zwierząt gospodarskich z uwzględnieniem ich przydatności gospodarczej (bydło mleczne, bydło mięsne, kury nioski, brojlery, trzoda chlewna, maciorki rozpłodowe itp).

Egzamin: Składał się z 79 pytań. Były abc, były też abcd. Pytania wyświetlane są na slajdach. Na każdym znajduje się ich od 4 do 6. Na jeden slajd ma się niecałe dwie minuty. Jednak po przejściu całości puszczane są od początku, więc nie ma się co stresować ;). Ja spokojnie zdążyłam z "pierwszą turą".

Niewątpliwym plusem są bardzo mili prowadzący. Łatwo można się dogadać odnośnie zaliczeń oraz egzaminu :).


Ekonomika weterynaryjna


Wykłady: Przedmiot składa się jedynie z kilku wykładów. Poruszane są zagadnienia typowo ekonomiczne z prowadzenia własnej praktyki weterynaryjnej. Niestety przedmiot powinien być prowadzony pod koniec studiów, a na na drugim roku, ale tak musi być z powodu jakiś zmian w punktach ECTS czy czymś tam. No trudno. Przedmiot przydatny, ale niestety jeszcze nie na tym etapie nauki ;). Warto chodzić na wykłady, ponieważ pod koniec zawsze są mini zadanka do zrobienia. Jak się je zrobi poprawnie to nie trzeba przystępować do zaliczenia. Poza pierwszym reszta bardzo łatwa i przyjemna, która daje możliwość zdobycia piątki na koniec :)


Immunologia


Ćwiczenia: Podczas pierwszych ćwiczeń prowadzona jest prelekcja, a następnie przekładanie tego na praktykę. Gdy uczyłam się do kolokwiów wiedza ta mnie ciekawiła. Z ciekawością czytałam slajdy. Jak tak patrzę to jestem dziwna, bo lubię przedmioty, które niewiele osób lubi :D. Jednak na samych ćwiczeniach troszkę przysypiałam, ponieważ były na 8:00 rano i trwały trzy godziny.
Jakoś od połowy maja zaczynają się seminaria. Siedzi się wtedy trzy godziny w sali seminaryjnej z dwoma innymi grupami i słucha prowadzącej. Również na 8:00 rano, więc również niewiele wyciągałam z powodu zaspania. Jednak samodzielna nauka w domu mnie ciekawiła i sporo wyniosłam z tego przedmiotu :).

Kolokwia: Kolokwia są trzy. Pierwsze obejmuje cztery pierwsze wykłady. Ćwiczenia zaczynają się dopiero po nich, więc tak naprawdę wchodzimy pierwszy raz do sali, dostajemy kartki, zadania i piszemy. Po godzinie jest koniec czasu. Chwila przerwy i wracamy na pierwsze ćwiczenia. Wtedy też jest owa prelekcja i samodzielna praca. Następne kolokwium obejmowało cztery ostatnie wykłady oraz materiał z ćwiczeń i było najobszerniejsze. Po nim oczywiście normalnie ćwiczenia. Ostatnie to była wiedza z seminariów, a potem ostatnie seminarium. Każde kolokwium można bodajże dwa razy poprawić w ciągu semestru. Ja zdałam spokojnie wszystko za pierwszym razem, więc aż tak się nie orientuję. Jednak wielu moich znajomych chodziło za prowadzącymi na poprawy :).

Egzamin: Składa się z ośmiu pytań. Nie wiem jeszcze jaki jest próg zaliczenia, ponieważ w sylabusie nie ma na ten temat słowa, a ciągle czekamy na wyniki :). Ma się półtorej godziny na obszerne opisanie tematu.


Anatomia topograficzna


Ćwiczenia: To jest przedmiot legenda, dlatego pozostawiłam na sam koniec ;). Opiszę go jedynie w jaki sposób działa, bez własnych czy cudzych odczuć.
Ćwiczenia składają się z tzw. bloków. Są takie cztery. Kończyna piersiowa oraz miedniczna, głowa oraz szyja, jama klatki piersiowej, jama brzucha. Na każdy blok przypadają trzy ćwiczenia - z psa, konia oraz krowy. Na początku dostaniecie rozpiskę i w każdym tygodniu macie JEDNO zwierzę z danego bloku. Na przykład w pierwszym tygodniu zaczynacie od kończyn (jak każdy, bo bloki idą dla każdego tak samo) u psa, w następnym macie konia, a za dwa tygodnie bydło. I po zakończeniu kończyn idziecie z tą samą kolejnością na głowę i szyję. Po dwóch pierwszych blokach jest pierwsze kolokwium praktyczne oraz teoretyczne. Po dwóch następnych kolejne. Na ćwiczeniach uczycie się wymacywać struktury przydatne klinicznie jak naczynia do badania tętna, pobrania krwi, węzły chłonne, kaletki, narządy czy miejsca wkuć (np. do płuc, ale też znieczulenia w zależności od zabiegu). Jest to też pierwszy przedmiot, przy którym macie styczność z żywymi zwierzętami, a nie zwłokami ;)

Kolokwia: Są cztery. Dwa praktyczne i dwa teoretyczne. Jeżeli chodzi o praktykę to tydzień przed zaliczeniem poznacie na jakim zwierzęciu będzie odpowiadać. Wasz pies może zostać koniem bądź krową, więc to na co traficie aż tak dużej różnicy nie robi. Jednie prowadzący, który przepytuje, jest tym najważniejszym "czynnikiem", który liczy się dla studenta. Ja najpierw miałam konia, a potem psa. Mój pies był wszystkim ;) Teoria obejmuje zagadnienia z wykładów i może być na niej wszystko, więc warto uczyć się ze slajdów. Przedmiot kończy się zaliczeniem ćwiczeń na 70%. Nie ma egzaminu końcowego :)



Języków nie będę opisywać :). Cieszę się, że drugi rok za mną, chociaż będę tęsknić za mikrobiologią. Jednak na trzecim jest jakby kontynuacja tego, więc jeszcze nie żegnam się z tą katedrą :).

15 czerwca 2017

"Wybrane elementy żywienia a problemy zdrowotne krów mlecznych" - recenzja




Witam Was!
Zanim przejdę do głównej recenzji chciałabym podziękować Wam, czytelnikom, za to że jesteście. To dzięki Wam dostałam możliwość recenzowania książek weterynaryjnych wydawnictwa MedPharm. Jestem osobą, która bardzo lubi zdobywać nową, dodatkową wiedzą, tak więc ta przygoda jest dla mnie czymś zarówno kształcącym jak i przyjemnym.

Przejdźmy więc do recenzji :)


Tytuł: Wybrane elementy żywienia a problemy zdrowotne krów mlecznych
Autor: Marian Kuczaj, Jerzy Preś
Wydawnictwo: MedPharm
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 175



Zacznijmy od tego, że jestem osobą pochodzącą z miasta, a dokładniej z Warszawy. Przed pójściem na weterynarię miałam zerowe pojęcie o karmieniu zwierząt hodowlanych. Nie rozróżniałam zbóż od siebie, a słowo "kiszonka" było dla mnie czymś abstrakcyjnym. Od początku tego roku zaczynałam jednak powoli nadrabiać zaległości.

Na chowie dowiedziałam się o istnieniu wielu ras bydła (tak, krowa to nie nazwa gatunku jak myślałam :D), owiec czy trzody chlewnej. Poznałam takie słowa jak buhaj czy knur. Dla osoby z miasta było to coś nowego, ponieważ moi znajomi spoza dużych miejscowości odnajdywali się w tym bardzo dobrze. Ja za to znałam wszelkie rasy psów, kotów czy potrafiłam opowiadać o prawidłowym żywieniu tych zwierząt. Wiedziałam jednak, że muszę nadgonić "hodowlane wiadomości", by po prostu wykorzystywać studia jak najbardziej.

Przedmiotu o nazwie żywienie obawiałam się od początku, ponieważ miałam o tym zerowe pojęcie. Jednak takich osób jak ja było sporo więcej. Dzięki ćwiczeniom dowiedziałam się czym jest białko ogólne, sucha masa, lotne kwasy tłuszczowe czy owa kiszonka. Mogłam też na żywo zobaczyć zboża i uczyć się ich rozróżniania. Mając więc ogólną wiedzę, naprawdę bardzo ogólną, z zakresu żywienia postanowiłam, że chętnie przeczytam tę pozycję.

Na początku było trudno z powodu wielu informacji docierających z każdej linijki. Musiałam co chwila posiłkować się wykazem skrótów na początku książki, by łapać o czym dokładnie czytam. Jednak po kilku stronach wpadłam w ten rytm i zaczęłam wyciągać z tego coraz więcej. Moja wiedza, którą posiadłam podczas tego semestru, wystarczyła bym rozumiała badania oraz wnioski autorów oraz badaczy.

Książka ta zawiera kompendium niezwykle przydatnych informacji. Jest miejscem zebrania badań naukowców na temat krów mlecznych oraz wpływu żywienia na ich stan zdrowia. Pozycja rozpoczyna się zależnością podaży różnych składników (suchej masy, białek, tłuszczy, lotnych kwasów tłuszczowych itp.) a pobieraniem paszy, strawnością czy wydajnością mleczną. Jest to rozbite na najmniejsze części, np. aminokwasy oraz ich procentowy wpływ na całą krowę. Dowiedziałam się, że mydło wapniowe oleju palmowego jest źle tolerowane przez bydło, a także wpływa na spadek pobierania paszy.




W książce przeczytamy również o źródłach składników pokarmowych. Dowiemy się na temat ich wpływu na powstawanie mastitis, walki z ketozą czy o chorobach metabolicznych bądź kwasicy żwacza. Wiele stron zostało poświęconych okresowi zasuszania. Jest ono niezwykle istotne zarówno zdrowotnie dla bydła jak i finansowo dla hodowców. Autorzy skupiają się również na ekonomicznym aspekcie hodowli krów mlecznych. Oczywiście to nie wszystko, lecz nie będę zdradzała treści całej książki;) Ale powiem, że naprawdę warto!




Książka jest napisana przejrzyście. Widnieją tutaj z daleka widoczne, pogrubione tytuły, które wyróżniają się podczas przeglądania kartek. Autorzy umieścili też schematy i tabelki. To porządkuje wiedzę oraz ułatwia sprawdzanie informacji w przypadku jakiś wątpliwości. Na samym końcu znajdują się normy żywienia krów. Gdybym wiedziała o tym przed układaniem dawki żywieniowej na ćwiczeniach o wiele krócej bym nad tym siedziała ;)





Książka jest kompendium dla każdego zainteresowanego żywieniem zwierząt. Napisana językiem na średnim poziomie trudności. Podstawy z zakresu żywienia jednak w zupełności wystarczą, by ją zrozumieć. Ja, osoba pozbawiona prawie całkowicie wiedzy na temat, dałam sobie radę ;). Polecam każdej osobie chcącej w przyszłości zajmować się paszami bądź bydłem mlecznym!


Mam nadzieję, że spodobała Wam się pierwsza recenzja :) Następna książka zabierze mnie do psów i kotów gdzie będę uczyć się je diagnozować :)

11 czerwca 2017

Dziecko a zwierzę - przyjaźń od kołyski



Witam!
Dzisiaj postanowiłam napisać notkę na temat posiadania zwierzaka przy jednoczesnym urodzeniu oraz wychowywaniu małych dzieci. Siedzę na różnych grupach Facebook'owych poświęconych psom i kotom. Pytania o tym jak przyzwyczaić zwierzę do przyjścia nowego członka rodziny czy kupowaniu bądź adopcji gdy jest małe dziecko przewijają się dość często. Zainspirowało mnie to do napisania tej krótkiej notki :)


MAM JUŻ PSA/KOTA

Jak przyzwyczaić nasze zwierzę do pojawienia się nowego członka rodziny:

  • proces ten powinien pojawić się kilka miesięcy przed rozwiązaniem
  • każdą zmianę należy wprowadzać stopniowo, a nie wszystko na raz, by pupil miał czas się do tego przyzwyczaić
  • niewielkie ograniczenie czasu również pomoże, by w przyszłości te momenty móc przeznaczyć na niemowlę czy małe dziecko; nagłe zmniejszenie uwagi będzie czynnikiem stresującym dla psa bądź kota
  • jeżeli nie chcemy, by pies wchodził na kanapy/do pokoju przyszłego członka rodziny uczymy go za pomocą komend oraz nagród pewnych zakazów :) dobrze wprowadzać to sporo wcześniej, ponieważ nagłe zatrzaśnięcie drzwi przed zwierzęciem może wprowadzić niepokój w mieszkaniu
  • powinno się zwrócić uwagę na to czy pies chętnie gryzie rzeczy porzucone na ziemi. Jeżeli tak to należy go tego oduczyć, by późniejsze zabawki naszego dziecka czy smoczek nie stały się nagle kolejną gryzawką pupila :)
  • wiele osób decyduje się na zakup lalki wydającej odgłosy, by przy zwierzaku wykonywać proste czynności, np. karmienie, przewijanie czy tulenie; ma to na celu przyzwyczajenie do obecności istotki pochłaniającej czas rodzica, a także obserwację codziennych czynności, które pochłoną nam większość czasu
  • przy kotach zaleca się dzielenie rzeczy na pół - kupujesz dla dziecka zabawkę to musisz obdarować również swojego futrzaka ;)
  • przed pojawieniem się dziecka koniecznie udaj się do weterynarza, by wykluczyć wszelkie choroby (pasożyty, choroby skóry itp), by nie narazić nowego członka rodziny na spotkanie z patogenami
  • przed przyprowadzeniem dziecka do domu po narodzinach dobrze jest przynieść jakieś ubranko bądź chusteczkę z zapachem nowego domownika, co pozwoli zminimalizować stres zwierzęcia

Uwaga!

Jeżeli zaobserwowałeś/aś zmiany w zachowaniu kota bądź psa po pewnym czasie od pojawienia się dziecka, udaj się koniecznie do lekarza weterynarii. Często z powodu stresu dochodzi do obniżenia odporności naszego zwierzęcia przez co mogą pojawić się problemy ze zdrowiem. Sikanie kota poza kuwetą, niepokój podczas snu czy apatia jest objawem choroby, a nie złośliwości.




PLUSY ADOPCJI BĄDŹ KUPNA ZWIERZĘCIA GDY JEST DZIECKO

  • ucz dziecka odpowiedzialności - zwierzę to nie zabawka. Adopcja zwierzęcia powinna być długo przemyślaną decyzją. Dzięki posiadaniu psa dziecko nauczy się obowiązków takich jak wyprowadzanie na spacer, karmienie czy sprzątanie kuwety. Pozwoli to na zrozumienie czym jest odpowiedzialność, wpłynie też na podział zajęć w domu
  • ucz dziecka wrażliwości - zwierzę potrafi nauczyć człowieka od najmłodszych lat szacunku do innych istot. Pokazując że coś boli, a coś można robić bez zahamowań wpajamy maluchowi granice w interakcjach. Pojawia się wtedy też miłość do zwierząt, która często ma przekład na życie
  • ucz dziecka przyjaźni - zwierzę i maluch to często rosnąca przyjaźń od kołyski. Dzięki temu będzie miało one poczucie oparcia, a także kompana do codziennych zabaw
  •  ucz organizm dziecka odporności - zabawy z psem i kotem to większe narażanie na patogeny, lecz ma to pozytywny wpływ. Nabierają one odporności, rzadziej cierpią na alergie czy choroby takie jak astma

Mam nadzieję, że notka się przyda wszystkim, którzy mają dzieci bądź planują je mieć, a posiadają w swoich czterech ścianach futrzanego pupila ;)

29 maja 2017

Zbliżająca się sesja, a brak motywacji



Hej!

Za oknem coraz piękniej. Świeci słońce, ptaki śpiewają. Ma się ochotę wyjść i korzystać z dobroci dnia. Jednak nawał kolokwiów oraz nieubłaganie zbliżająca się sesja przytłaczają. Zamykam się więc w pokoju, tyłem do okna by nie kusiło, i patrzę z westchnieniem na sterty notatek. Kiedyś czerwiec był takim miłym miesiącem...

Sesja na SGGW w tym roku rozpoczyna się dopiero 26 czerwca i trwa aż do 7 lipca. Następnie 9 wyjeżdżam od razu na obowiązkowe praktyki, przez co czasu na odpoczynek mam całe prawie nic ;). Jednak żeby dojść do tej sesji trzeba po drodze zaliczyć całą masę kolokwiów. Potknięcie na jakimkolwiek z nich może skutkować niedopuszczeniem do egzaminu, a co za tym idzie grozi to nawet powtarzaniem roku. Średnia perspektywa pod sam koniec roku akademickiego ;)

Wszyscy już są przemęczeni i chcą wakacji, by troszkę odpocząć. W tym oczywiście ja. Ciężko mi jest się zmobilizować do nauki, ale z tyłu głowy mam groźbę wyrzucenia. Na razie jestem do przodu, wszystko zdane, lecz zawsze może coś nie wyjść. Szczególnie, że chęć i mobilizacja oscylują w granicach zera :D

Postanowiłam jednak iść po najmniejszej linii oporu pod sam koniec. Oby zdać kolokwia, co może nie być niestety aż tak oczywiste, i jakoś doczołgać się do sesji. Zdaję sobie sprawę, że z powodu przemęczenia prawdopodobnie w końcu zetknę się z wrześniem. Rok temu całe trzy miesiące leżałam i nie tykałam książek oraz notatek. W tym roku zapewne czeka mnie kampania wrześniowa. Oczywiście będę podejmować walkę, lecz przedmiotów do zaliczenia jest ogrom i nie wyobrażam sobie kiedy miałabym je opanować.

Na sesji przyjdzie mi się zmierzyć z egzaminem z fizjologii, mikrobiologii (ustny! najgorzej...), żywienia, immunologii, angielskiego. Dobrze, że chociaż z anatomii nie ma... Niestety pewnie wielu studentów czeka wyjściówka z tego przedmiotu.

Jednak na razie myślami jestem wśród nadciągających kolokwiów. Czeka mnie w najbliższym czasie zaliczenie z żywienia, fizjologii, mikrobiologii, anatomii (osobno teoria i praktyka) i oczywiście immunologii. A jeszcze przed sesją pierwszy praktyczny z mikrobiologii, by zostać dopuszczonym do egzaminu ustnego. I wepchnięte kolanem zaliczenie z fizjologii wysiłku. Musimy się z tym zmieścić w trzy tygodnie, a gdzieś pomiędzy ustalić terminy ewentualnych popraw dla tych, którym się nie poszczęści. Na dzień dzisiejszy więc nie będę oceniać tych przedmiotów. Wstrzymam się z tym do końca lipca gdy troszkę odpocznę i nie będę patrzeć na nie zbyt wrogo ;)

Niestety u nas nie ma żadnych zwolnień z kolokwiów, egzaminów itp, więc bez względu na ocenę należy podejść do sesji. Nasza ciągła praca podczas roku akademickiego koniec końców ma niewielki wkład w ocenę końcową z danego przedmiotu. Jej procent wagowy nie jest zbyt wysoki. Jako, że jesteśmy przemęczeni przed sesją, nasze średnie lecą na łeb na szyję ;) Cały semestr starań niestety może zostać popsuty przez brak motywacji...

Też tak teraz macie? Czy dopadło was zniechęcenie, wyczerpanie oraz brak motywacji? Jak sobie z tym radzicie? Bo ja już nie mam pomysłu jak się zachęcić do nauki... Oglądanie "Króla Lwa" nie pomaga :D

16 maja 2017

Weterynaria - gdzie, rekrutacja, progi



Hej!
Jako, że już po biologii oraz chemii to zrobię rozpiskę szkół wyższych umożliwiających studiowanie medycyny weterynaryjnej :) Opiszę również zasady rekrutacji oraz progi z ostatnich dwóch lat.

1. Uniwersytet Jagielloński

Zasady rekrutacji:
- cztery przedmioty brane pod uwagę z czterech grup

  • I grupa: biologia   (waga 4)
  • II grupa: chemia   (waga 4)
  • III grupa: język angielski, język francuski, język hiszpański, język łaciński, język niemiecki, język rosyjski, język włoski   (waga 1)
  • IV grupa: matematyka   (waga 1)

Swoje wyniki mnożymy przez wagę, dodajemy, a następnie dzielimy uzyskany wynik przez 100. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-100.

Progi (według forum):

  • 2014   73,39
  • 2015   69,2
  • 2016   73,3


2. Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego

- dwa przedmioty brane pod uwagę:
  • biologia
  • chemia

Wyniki dodajemy do siebie. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-200.

Progi (według strony SGGW):
  • 2014   150
  • 2015   155
  • 2016   143


3. Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu

- cztery przedmioty brane pod uwagę:
  • biologia   (waga 0,4)
  • chemia    (waga 0,4)
  • język polski - pisemny   (waga 0,1)
  • język obcy - pisemny   (waga 0,1)
Wyniki matur mnożymy przez wagę i sumujemy. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-100.

Progi (według forum):
  • 2014   73,4
  • 2015   72,8
  • 2016   67,2


4. Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie

- trzy przedmioty brane pod uwagę:
  • biologia
  • chemia
  • matematyka
  • fizyka
  • język obcy nowożytny (w konkursie świadectw do wyboru przez kandydata)

Wyniki matur (jeżeli są na poziomie rozszerzonym) mnożymy razy dwa i sumujemy. Poziom podstawowy ma przelicznik x1. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-600

Progi (według forum):
  • 2014   374
  • 2015   395
  • 2016   390

5. Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie

- dwa przedmioty brane pod uwagę:
  • I grupa: biologia
  • II grupa: chemia lub fizyka
Wyniki matur mnożymy razy dwa i sumujemy. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-400

Progi (według forum):
  • 2014   278
  • 2015   279
  • 2016   270


6. Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu

- dwa przedmioty brane pod uwagę:
  • biologia
  • chemia
Wyniki matur sumujemy. Wychodzi nam liczba w zakresie 0-200

Progi (według forum):
  • 2014   146
  • 2015   148
  • 2016   134


Progi są bardzo zróżnicowane oraz zależne od matur. Mam nadzieję, że takie zebranie "w kupę" informacji okaże się przydatne :) Progi odnalezione na różnych forach, więc mogą nie pokrywać się w 100% z ostatecznymi wynikami. Jednak są na pewno bliskie tym realnym :)

Życzę Wam teraz wypoczynku podczas najdłuższych wakacji i do zobaczenia w październiku na studiach!


14 maja 2017

Uśpienie pacjenta, czyli coś do czego nikt Cię nie przygotuje



Witam,
Dzisiaj chciałabym poruszyć dość istotną kwestię pracy lekarza weterynarii. Wiele osób zapomina o niej, wybierając te studia. Sporo moich znajomych mówi, że nie wyobraża sobie uśpić swojego pacjenta. Twierdzą, iż nigdy nie będą na to gotowi. W pewnym sensie ich rozumiem. Zdaję sobie jednak sprawę, że kiedyś dla każdego nastąpi ten moment. Zwierzęta koniec końców żyją o wiele krócej niż ludzie. Czas, płynący tak szybko, zabierze ich podczas naszej praktyki.

Usypianie zwierzęcia bądź tracenie go podczas leczenia lub operacji nie jest rzadkim zjawiskiem. Często do lekarza trafiają przypadki naprawdę beznadziejne. Może brać się to z zaniedbania przez właściciela, jego strachu bądź niewiedzy. Lekarz jednak, zamiast osądzać, pierwsze kroki powinien skierować w celu uratowanie futrzanego życia. To ono jest priorytetem naszej pracy.

Należy jednak zdawać sobie sprawę, że nie da się uratować każdego przypadku. Czasem nawet najbardziej sprawdzona metoda leczenia może zawieść. Organizm pacjenta po prostu przestanie funkcjonować. Pozostanie pozwolenie mu na samodzielne odejście bądź humanitarne uśpienie. Niektórzy nie radzą sobie psychicznie z tą częścią pracy lekarza weterynarii. Zabieranie życia jest czymś ciężkim, bolesnym.

Na uczelni nie ma fakultetu z radzenia sobie z takim stresem. Dopiero życie i praktyka zderza nas z tym. Każdy odczuwa to inaczej. Są osoby, które nie są w stanie tego udźwignąć i rezygnują z pracy praktycznej. Zdarzają się też osoby oddające ten ostatni moment życia innemu lekarzowi. Niektórzy weterynarze nie są w stanie nigdy się z tym pogodzić. Zdecydowana jednak większość w pewnym momencie się z tym oswaja. Dla mnie te uczucie chyba przyszło za szybko.

Przytoczę moją historię:

Od października pierwszego roku weterynarii uczęszczałam do lecznicy, by oglądać pracę lekarza "od kuchni" i samemu się czegoś nauczyć. Widziałam wiele przypadków ciężkich chorób, łez właścicieli, którzy czuli, że nie mają siły już walczyć. Oglądałam walkę zwierząt, próbujących z całych sił utrzymać się przy życiu. Spotkałam również takie, które się poddały i prosiły o odejście pomimo walki właścicieli. Odmawiały jedzenia, wychodzenia na dwór, wstawania. Ten widok był dla mnie najsmutniejszy. Przedłużanie cierpienia zwierzęcia, wiedząc że jedynie co robimy to odkładamy najgorsze w czasie, dotykał szczególnie. Nie wszystkie choroby da się uleczyć. Nie każdą niedogodność można usunąć. Czasem należy powiedzieć sobie, że wystarczy.

Będąc w tej lecznicy często spotykałam moją ciocię. Dzięki niej dostałam tę cudowną możliwość przyjścia i podjęcia pierwszych prób asystowania. Znała się z właścicielką lecznicy. W tym czasie miała ona psa chorego na nowotwór. Zwierzak jednak był silny, walczył z toczącą się w jego organizmie chorobą przez kilka lat. Nie było przerzutów, a dobrane leki przeciwbólowe pozwalały mu żyć w miarę normalnie. Jednak, gdy zaczęłam uczęszczać na praktyki, coś się zmieniło. Pies z dnia na dzień zaczął podupadać na zdrowiu. Niestety wszystkie objawy wskazywały, że nowotwór wygrywał i dał po kilku latach przerzuty. W ciągu zaledwie 2-3 tygodni stracił całkowicie wolę życia. Nie mógł wstawać, a wyniki badań były tragiczne. Ciocia postanowiła zakończyć jego cierpienie.

Wybrała tak dzień bym przy tym była. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam przy uśpieniu. Obawiałam się swojej reakcji. Odbyło się to jakoś dwa miesiące po rozpoczęciu przeze mnie roku akademickiego. Gdy reszta studentów przebywała w domu, ja siedziałam na podłodze przy psiaku i podawałam kolejne strzykawki z Morbitalem. Widziałam jak odchodzi. Pies, którego znałam kilkanaście lat i którym niejeden raz się zajmowałam, usnął na zawsze. Poczułam pustkę. Nie smutek, lecz pustkę. Nie czułam po prostu nic.

Po wyjściu zastanawiałam się czy przypadkiem nie jestem pozbawiona ludzkich odruchów i odczuć. Czułam jednak, podświadomie bądź nie, że było to najlepsze wyjście. Pozwoliłam mu wraz z panią lekarz zakończyć cierpienie w godny sposób. Jeszcze, zanim wszedł ostatni raz do gabinetu, wiedziałam że tak być powinno. Uśpienie zwierzęcia było w moim odczuciu ulgą dla schorowanego psa.

Po tym zdarzeniu byłam jeszcze przy odejściach wielu zwierząt. Zarówno psów i kotów, ale również gryzoni czy królików. Za każdym razem wiedziałam, ze dalsza walka jest bezsensowna, więc w ostatnich minutach życia dawałam wraz z lekarzami wszystko co najlepsze zwierzęciu. Spokój, ciszę, komfort. By ich odejście było jak najmniej stresujące.

Możecie uznacie, że nie mam serca. Może stwierdzicie, że nie nadaję się na bycie lekarzem weterynarii. Może...

Ja jednak uważam, iż zachowanie zimnej krwi, pogodzenie się z tym oraz zrozumienie tego zjawiska jest czymś potrzebnym. Lekarze ratują życia, poprawiają jego komfort, ale też w pewnym sensie zabierają. Gdy nie ma innej drogi trzeba ulżyć zwierzęciu w cierpieniu. Rozumiem takich, którzy walczą do ostatniego oddechu. Jest im ciężko powiedzieć, że to już koniec. Ja w przyszłości na pewno, dopóki będzie choć cień szansy, nie będę się poddawać. Uśpienie jest ostatecznym środkiem, lecz niezbędnym. Pomaga zwierzęciu przejść na drugą stronę gdy nic po tej nie jest w stanie już mu pomóc i go uratować.

A Wy? Byliście już kiedyś przy uśpieniu? Co o tym myślicie?