14 maja 2017
Uśpienie pacjenta, czyli coś do czego nikt Cię nie przygotuje
Witam,
Dzisiaj chciałabym poruszyć dość istotną kwestię pracy lekarza weterynarii. Wiele osób zapomina o niej, wybierając te studia. Sporo moich znajomych mówi, że nie wyobraża sobie uśpić swojego pacjenta. Twierdzą, iż nigdy nie będą na to gotowi. W pewnym sensie ich rozumiem. Zdaję sobie jednak sprawę, że kiedyś dla każdego nastąpi ten moment. Zwierzęta koniec końców żyją o wiele krócej niż ludzie. Czas, płynący tak szybko, zabierze ich podczas naszej praktyki.
Usypianie zwierzęcia bądź tracenie go podczas leczenia lub operacji nie jest rzadkim zjawiskiem. Często do lekarza trafiają przypadki naprawdę beznadziejne. Może brać się to z zaniedbania przez właściciela, jego strachu bądź niewiedzy. Lekarz jednak, zamiast osądzać, pierwsze kroki powinien skierować w celu uratowanie futrzanego życia. To ono jest priorytetem naszej pracy.
Należy jednak zdawać sobie sprawę, że nie da się uratować każdego przypadku. Czasem nawet najbardziej sprawdzona metoda leczenia może zawieść. Organizm pacjenta po prostu przestanie funkcjonować. Pozostanie pozwolenie mu na samodzielne odejście bądź humanitarne uśpienie. Niektórzy nie radzą sobie psychicznie z tą częścią pracy lekarza weterynarii. Zabieranie życia jest czymś ciężkim, bolesnym.
Na uczelni nie ma fakultetu z radzenia sobie z takim stresem. Dopiero życie i praktyka zderza nas z tym. Każdy odczuwa to inaczej. Są osoby, które nie są w stanie tego udźwignąć i rezygnują z pracy praktycznej. Zdarzają się też osoby oddające ten ostatni moment życia innemu lekarzowi. Niektórzy weterynarze nie są w stanie nigdy się z tym pogodzić. Zdecydowana jednak większość w pewnym momencie się z tym oswaja. Dla mnie te uczucie chyba przyszło za szybko.
Przytoczę moją historię:
Od października pierwszego roku weterynarii uczęszczałam do lecznicy, by oglądać pracę lekarza "od kuchni" i samemu się czegoś nauczyć. Widziałam wiele przypadków ciężkich chorób, łez właścicieli, którzy czuli, że nie mają siły już walczyć. Oglądałam walkę zwierząt, próbujących z całych sił utrzymać się przy życiu. Spotkałam również takie, które się poddały i prosiły o odejście pomimo walki właścicieli. Odmawiały jedzenia, wychodzenia na dwór, wstawania. Ten widok był dla mnie najsmutniejszy. Przedłużanie cierpienia zwierzęcia, wiedząc że jedynie co robimy to odkładamy najgorsze w czasie, dotykał szczególnie. Nie wszystkie choroby da się uleczyć. Nie każdą niedogodność można usunąć. Czasem należy powiedzieć sobie, że wystarczy.
Będąc w tej lecznicy często spotykałam moją ciocię. Dzięki niej dostałam tę cudowną możliwość przyjścia i podjęcia pierwszych prób asystowania. Znała się z właścicielką lecznicy. W tym czasie miała ona psa chorego na nowotwór. Zwierzak jednak był silny, walczył z toczącą się w jego organizmie chorobą przez kilka lat. Nie było przerzutów, a dobrane leki przeciwbólowe pozwalały mu żyć w miarę normalnie. Jednak, gdy zaczęłam uczęszczać na praktyki, coś się zmieniło. Pies z dnia na dzień zaczął podupadać na zdrowiu. Niestety wszystkie objawy wskazywały, że nowotwór wygrywał i dał po kilku latach przerzuty. W ciągu zaledwie 2-3 tygodni stracił całkowicie wolę życia. Nie mógł wstawać, a wyniki badań były tragiczne. Ciocia postanowiła zakończyć jego cierpienie.
Wybrała tak dzień bym przy tym była. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłam przy uśpieniu. Obawiałam się swojej reakcji. Odbyło się to jakoś dwa miesiące po rozpoczęciu przeze mnie roku akademickiego. Gdy reszta studentów przebywała w domu, ja siedziałam na podłodze przy psiaku i podawałam kolejne strzykawki z Morbitalem. Widziałam jak odchodzi. Pies, którego znałam kilkanaście lat i którym niejeden raz się zajmowałam, usnął na zawsze. Poczułam pustkę. Nie smutek, lecz pustkę. Nie czułam po prostu nic.
Po wyjściu zastanawiałam się czy przypadkiem nie jestem pozbawiona ludzkich odruchów i odczuć. Czułam jednak, podświadomie bądź nie, że było to najlepsze wyjście. Pozwoliłam mu wraz z panią lekarz zakończyć cierpienie w godny sposób. Jeszcze, zanim wszedł ostatni raz do gabinetu, wiedziałam że tak być powinno. Uśpienie zwierzęcia było w moim odczuciu ulgą dla schorowanego psa.
Po tym zdarzeniu byłam jeszcze przy odejściach wielu zwierząt. Zarówno psów i kotów, ale również gryzoni czy królików. Za każdym razem wiedziałam, ze dalsza walka jest bezsensowna, więc w ostatnich minutach życia dawałam wraz z lekarzami wszystko co najlepsze zwierzęciu. Spokój, ciszę, komfort. By ich odejście było jak najmniej stresujące.
Możecie uznacie, że nie mam serca. Może stwierdzicie, że nie nadaję się na bycie lekarzem weterynarii. Może...
Ja jednak uważam, iż zachowanie zimnej krwi, pogodzenie się z tym oraz zrozumienie tego zjawiska jest czymś potrzebnym. Lekarze ratują życia, poprawiają jego komfort, ale też w pewnym sensie zabierają. Gdy nie ma innej drogi trzeba ulżyć zwierzęciu w cierpieniu. Rozumiem takich, którzy walczą do ostatniego oddechu. Jest im ciężko powiedzieć, że to już koniec. Ja w przyszłości na pewno, dopóki będzie choć cień szansy, nie będę się poddawać. Uśpienie jest ostatecznym środkiem, lecz niezbędnym. Pomaga zwierzęciu przejść na drugą stronę gdy nic po tej nie jest w stanie już mu pomóc i go uratować.
A Wy? Byliście już kiedyś przy uśpieniu? Co o tym myślicie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Już w gimnazjum odbywałam wolontariat w lecznicy weterynaryjnej, gdyż od małego marzyłam o weterynarii. Gdy nadarzyła się okazja uczestnictwa w codziennych zmaganiach lekarzy ze swoimi czworonożnymi pacjentami i ich właścicielami, od razu skorzystałam z okazji :) Oczywiście i ten przykry temat uśpień mnie nie ominął. Pamiętam, że przy tych pierwszych 3-4 razach nie mogłam uczestniczyć. Siedziałam wtedy na zapleczu i wychodziłam na salę dopiero wtedy, gdy było "po wszystkim". Potrzebowałam czasu, żeby zrozumieć dlaczego to wszystko się dzieje. Potem było już lepiej, mimo że serce krajało mi się jak widziałam zapłakanych właścicieli trzymających psa za łapę.
OdpowiedzUsuńNawiązując do Twojej wypowiedzi - najważniejsze jest wiedzieć, po co ten zabieg jest wykonywany. NIKT nie uśpi zwierzaka od tak [ a przynajmniej nie powinien]. W ten sposób możemy pomóc naszym puchatym [i nie tylko] przyjaciołom :)
Zgadzam się! Oczywiście zdarzają się weterynarze, którzy za dopłatą uśpią zdrowe zwierzę, lecz jest to mam nadzieję bardzo rzadki proceder. Ja przynajmniej nigdy się z czymś takim nie spotkałam i całe szczęście!
UsuńTrafiłam na usypianie pierwszego dnia wolontariatu na pierwszym roku. Nikt mnie nie wyprosił, lekarz tylko zerknął na mnie kątem oka i od razu wiedziałam, że jestem obserwowana. Był to swego rodzaju test, jakkolwiek paskudnie to brzmi. Zdałam. I teraz, szczerze mówiąc, nie robi to na mnie większego wrażenia. Oczywiście reakcje właścicieli to inna bajka. Tutaj naprawdę czasami trzeba walczyć ze łzami, widząc ich pożegnanie.
OdpowiedzUsuńDla mnie najstraszniejsze było uśpienie własnego psa. Kiedyś zresztą o tym pisałam. O ile sam moment zniosłam "profesjonalnie", tak później płakałam do końca dnia. Niestety, taka kolej rzeczy.
Rozumiem Cię. Wlasnie właściciele to osoby, ktore czesto powodują smutek. Śmierć zwierzat przez uśpienie jest przykra, ale jestem z tym pogodzona. Lepsze to niż okrutne cierpienie przez ileś czasu, nie majac możliwości zaleczenia bądź wyleczenia.
Usuńpopłakałam się czytając ten wpis. Sama mam psa. Stary jest choć żywotny:) Nawet nie chcę myśleć, co by było gdyby...
OdpowiedzUsuńJest mnóstwo innych wyjść z sytuacji. Zwierzęta to nie zabawki, choc wiele ludzi tak to odbiera, jak się znudzi to cyk...
OdpowiedzUsuńJa również do dzis pamiętam moje pierwsze uśpienie i mam co do niego podobne odczucia mimo ze usypialam calkowicie obcego psac. Ale wiem ze to bylo sluszne wyjscie i po prostu ulżyłam mu w cierpieniu.
OdpowiedzUsuń59 year-old Engineer I Cami Mapston, hailing from Listuguj Mi'gmaq First Nation enjoys watching movies like Blood River and Nordic skating. Took a trip to Uvs Nuur Basin and drives a Duesenberg SJ Roadster. aktualnosci
OdpowiedzUsuń