24 listopada 2016

Weterynaria - czy było warto?



Jak zawsze na przełomie jesieni i zimy mam chwilową niechęć do wszystkiego i wtedy pojawiają się wątpliwości. Krótkie dni, brzydka pogoda i znienawidzone przeze mnie zimno kończą się myślami co by było gdybym jednak poszła na lekarski albo Politechnikę Warszawską. Punkty z matur w zeszłym roku pozwalały mi podjąć dość plastyczny wybór, ale jednak zdecydowałam się właśnie tutaj zapuścić korzenie. Co mnie do tego skłoniło?

Po pierwsze zmęczenie walką o dostanie się na lekarski. Co roku brakowało mi tych 3-4 punktów, a progi za każdym razem rosły w górę, i bardzo mnie to zniechęciło. Do tego wprowadzenie na WUM rozszerzonej matematyki było kolejną przeszkodą do przejścia. Moim marzeniem była kardiochirurgia, więc zaciskałam zęby i się uczyłam. W końcu, gdy wprowadzili trzecie rozszerzenie, udało się. Wywindowałam z matematykę tak mocno w górę, że na większość kierunków ścisłych bym się dostała. Lecz miałam dość. Stwierdziłam, że mój wiek nie pozwala mi na tak długie studia i późniejszą specjalizację. Odpuściłam.

Po drugie zniechęcenie do uczelni. Nie wiem czy było to spowodowane niewypałem kierunkowym, czy dla mnie dość dziwną organizacją organów uczelnianych, ale nie chciałam tam powrócić. Rozważałam jednak tylko Warszawę ze względów finansowych i uczuciowych. Słyszałam jednak o lekarskim dość dobre opinie, więc może coś straciłam?

Po trzecie - uwielbiam zwierzęta! Poza pajęczakami i owadami kocham wszystko co się rusza. Jestem zakochana w kotowatych, naczelnych, niedźwiedziach i torbaczach. W przyszłości chciałabym którymiś z nich się zajmować. W tej chwili jest to moje największe marzenie. Ja, stado kangurów i bezkresne równiny Australii. Ewentualnie ja ganiająca za niedźwiedziami po Kanadzie. Czujecie to? Bo ja bardzo ;)

Niestety po wakacjach, gdy nadal ciężko jest mi się przystosować do nawału nauki, zastanawiam się czy dobrze postąpiłam. Ciągłe kolokwia, gdy inni korzystają z życia, jeszcze bardziej zniechęcają. Wtedy też powrót na praktyki, obejrzenie filmów z kangurami, przeglądanie instagramów różnych weterynarzy "w dziczy" naprowadza mnie na właściwe tory. Wtedy też wiem, że podjęłam najlepszą decyzję! Do tego towarzystwo koleżanek, z którymi mogę dzielić pasje, utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Studia są naprawdę interesujące. Często narzekam na naukę, ale zaciskam zęby i przedzieram się przez kolejne tomiszcza książek. Wiem, że tam na końcu być może czeka mnie to czego pragnę. Jeżeli nie uda mi się zrealizować marzeń o zwierzętach dzikich też nie będę narzekać. Skupię się wtedy na egzotykach albo owcach i również przejdę przez życie zadowolona. Czy to nie sprawia, że kierunek został pomyślnie wybrany? :)

Jest to też na pewno kierunek dla osób o mocnych nerwach. Przeprowadzenie sekcji, preparowanie mięśni, jeżdżenie do ubojni czy ciągły styk ze śmiercią nie jest łatwy dla wszystkich. Może ze mną jest coś nie tak, ale takie rzeczy mnie nie ruszają. Uznaję to za kolej rzeczy i staram się wynieść jak najwięcej. Jedyny raz, gdy poczułam lekką niechęć, było w trakcie zajęć z chowu i omawianie sposobu uboju świń, Sama nie jadam wieprzowiny, więc obrazowanie tego było dla mnie odstraszające. Ja rozumiem, że są pewne procedury i zapotrzebowanie, ale jednak zwierzętom też należy się szacunek. Nie można traktować ich życia w postaci latających dolarów, a jak któryś przyniesie mniejszy dochód do od razu zabić i wyrzucić. A tak działają wszelkie przemysły mięsne. Może nie znam się na biznesie, ale dla mnie to jednak objaw odczłowieczenia. Lecz aspekty uboju może w innym poście?

Wybierając ten kierunek należy się przygotować na hard naukę, brak styku ze zwierzętami na początku studiów i przygotowaniem do pewnego rodzaju znieczulicy na ich śmierć i smród. W końcu lekarz weterynarii to nie tylko uśmiechnięty doktor w schludnych gabinecie, ale również osoba badająca mięso poubojowe, poddająca eutanazji, prowadząca wielotysięczne stada od urodzin do uboju, często poplamiona krwią i kałem pacjentów, a także przedzierająca się rękoma przez odbytnicę krowy ;) Wybierając też kierunek trzeba być tego świadomym.

Do tego zawód ten, mimo dużego zaplecza naukowego, jest zawodem w większości typowo fizycznym. Mocowanie się ze zwierzętami, przyjmowanie trudnych porodów krów czy wykonywanie operacji chirurgicznych zużywa naprawdę dużo energii i wymaga siły. Nastawianie kości również do lekkich nie należy. Trzeba sobie zdawać sprawę, że nie raz sił będzie brakować, a jeszcze tyle pozostało. Wtedy głośne przeklinanie jest czymś zwyczajnym i jak najbardziej uzasadnionym ;) Może jestem masochistką, ale również mi nie przeszkadza! :D

Uważam, że kierunek jest naprawdę wartościowy. Nie wiem jak potem będzie z perspektywami zawodowymi, bo to przede mną, ale same studia jak dla mnie na plus. Nie żałuję rezygnacji z lekarskiego i przyjścia tutaj. Poznałam wartościowych ludzi, uczę się rzeczy ciekawych i poznaję kadrę naprawdę świetnych dydaktyków. No i mogę się rozwijać :)

7 listopada 2016

Efektywna nauka na studiach



Wraz z początkiem roku akademickiego większość pierwszorocznych zaczyna zadawać sobie pytanie w jaki sposób nauczyć się tak dużego materiału w takim krótkim czasie. Dla wielu osób jest to dość problematyczne, ponieważ przeskok z liceum na studia jest ogromny. Studenci kolejnych lat studiów około medycznych również zachodzą w głowę w jaki sposób każdy rok jest coraz trudniejszy, coraz bardziej wymagający. Ludzie nie wierzą, że da się to po prostu nauczyć i często dochodzi do zniechęcenia kierunkiem studiów. Jednak to właśnie w tym momencie musi zadziałać nasza psychika i determinacja, by jednak spróbować przedostać się dalej.

Dla wielu kierunki takie jak farmacja, weterynaria, medycyna czy stomatologia są kierunkami wymarzonymi, okupionymi setkami godzin nauki do matury, dlatego też pierwsze rozczarowanie wysiłkiem jaki trzeba włożyć może zniechęcić. W głowie pojawiają się pytania czy warto było się poświęcać, by być akurat w tym miejscu w jakim aktualnie się jest. Każdy z tych kierunków charakteryzuje się wzrastającym poziomem trudności wraz z kolejnym rokiem. Tak więc przesyt oraz stany bliskie poddania są częstym zjawiskiem na wielu etapach studiów. Nauczeni jednak poprzednim rokiem, zaciskamy zęby by przebrnąć przez kolejny, chociaż ogrom materiału cały czas powiększa się w zastraszającym tempie.

Jednak najważniejsze jest przebrnięcie przez początki pierwszego roku, na którym odsiew studentów jest zazwyczaj największy. Jak więc odnaleźć się w tym ogromie materiałów i nie zwariować, a nauczyć się efektywnie uczyć? O tym chciałabym dziś napisać :)

Nie jestem oczywiście ekspertem, daleko mi do tego. Jestem takim typowym początkującym, który przeżył pierwszy rok bez września i jedynie z trzema drugimi terminami podczas całego roku (kolokwium z osteologii, zaliczenie FMK oraz egzamin z biofizyki, ale o tym pisałam wcześniej). U mnie na roku jest wiele osób z o wiele lepszymi wynikami niż ja. Niezwykle ich podziwiam za determinację w zdobywaniu najwyższych ocen i pozdrawiam bardzo serdecznie jeżeli to czytają ;). Sama wiem, że aby osiągnąć takie wyniki musiałabym zrezygnować z praktyki oraz własnych zainteresowań, przez co wolę nacieszyć się troszkę niższymi, ale również dobrymi ocenami. Nie mam po prostu aż tak dużych predyspozycji w szybkim uczeniu się.

Jednak jak to jest z tą nauką? Czy w takim razie robić, by nauczyć się wszystkich rzeczy i nie zarywać nocek? Po pierwsze - obmyślić plan nauki. Zawsze, przed każdym kolokwium, daję sobie około tygodnia na nauczenie. Jeżeli mam więcej czasu to rozkładam sobie to w czasie na dłuższy okres. Dokładnie liczę ilość stron, które muszę przyswoić i dzielę to na ilość dni, które temu poświęcę. To jest mój punkt wyjściowy ile mam opanować w ciągu jednego dnia.

Na czas nauki staram się nie zaglądać do telefonu, jednak nie zawsze jest to możliwe ze względu na bardzo rozgadaną koleżankę po drugiej stronie Facebooka (Marta, pozdrawiam Cię! :D). Jednak, by zminimalizować czas poświęcony bezsensownemu przeglądaniu internetu, w ciągu tego jednego dnia materiał do nauczenia również dzielę na kolejne części. Po każdej nauczonej części daję sobie dziesięć minut przerwy gdy mogę dowolnie relaksować się przed urządzeniami elektrycznymi. Następnie powracam do nauki, ale najpierw wcześniej nauczonej/ych części. Powtarzam wszystko co się danego dnia nauczyłam, a dopiero potem przechodzę dalej. Dzięki temu zapamiętuję dokładnie materiał, co sprzyja stymulacji pamięci długotrwałej.

Stawiam również na jakość nauczenia, a nie tylko wykucie na pamięć, a potem zapomnienie. Staram się odnajdywać zależności przyczynowo-skutkowe pomiędzy tematami, co wpływa znacząco na długoterminowe zapamiętanie materiału. Podczas nauki staram się mówić sama do siebie w sposób prosty i zrozumiały, jakbym rozmawiała z osobą kompletnie nie zaznajomioną z kierunkiem studiów. Najczęściej odbiorcami moich lekcji są koty, które bardzo chętnie słuchają moich wywodów ;). Dzięki temu uczę się rozumieć dany zakres, bez ciągłego wbijania do głowy tysięcy słówek i zdań. Takie znajdywanie zależności wpłynęły potem na to, że kolokwia z histologii z każdym kolejnym pisałam coraz lepiej bez ciągłego siedzenia nad notatkami.

Kolejnym ważnym elementem, który ułatwia naukę, jest rysowanie schematów i rycin. Proste, zbudowane z kilku słów, pomagają w zapamiętywaniu najważniejszych informacji. Potem, bazując na dobrze wyuczonych podstawach, można dodać nowe elementy, które po prostu uzupełniają całość z danego działu.

Sposobem na nauczenie się setki słówek łacińskich z anatomii są na pewno fiszki. Ja poświęcałam za każdym razem troszkę czasu, by stworzyć zestawy w internecie, dzięki czemu nie musiałam martwić się o latające wszędzie kartki. Poza tym dzięki systemowi zaznaczania co się już nauczyło, można było skupiać się jedynie na tych elementach, które wymagały poprawki, a potem wrócić do wszystkiego. Jako, że łacina nigdy nie była moją mocną stroną na anatomii i przyczyniła się do wielu błędów na kolokwiach, to dzięki fiszkom opanowałam jednak większość nieprzyjemnych dla mnie nazewnictw. Pewnie gdyby nie one moja sytuacja byłaby jednak troszkę kłopotliwa.

Może to zabrzmi dziwnie, ale nie jestem fanem uczenia się na bieżąco. Albo inaczej - uczenia się na bieżąco wszystkich przedmiotów. Te, które w moim mniemaniu są tymi mniej ważnymi, odkładam na tydzień przed planowanym kolokwium/zaliczeniem. Przedmioty takie jak anatomia wymagają ciągłego przygotowywania, ponieważ inaczej niewiele można wynieść z ćwiczeń. Histologia natomiast, po pierwszym semestrze, była opanowywana przeze mnie dopiero przed kolokwium. Nie miałam psychicznie siły uczyć się dwóch przedmiotów jednocześnie na bieżąco, więc jeden odpuściłam. Wiedziałam, że do histologii najważniejsza była teoria, którą można było opanować w domu, a czasu spędzonego na prosektorium nikt mi już nie mógł oddać. Tak więc anatomia stała się moim priorytetem i jedynym przedmiotem, nad którym siedziałam co tydzień.

Ciężko mi powiedzieć czy się to opłaciło. Moim zdaniem tak. Dzięki temu drugi semestr, do którego zabrałam się inaczej, przyniósł sukcesy bez porażek. Do tego przestałam aż tak przejmować się ocenami i wynikami kolokwiów, dzięki czemu oszczędziłam swoją psychikę przed ciągłym stresem. Moim celem było po prostu zdać co udało się w stu procentach :) Do tego wspólna nauka z koleżankami również przyniosła efekty we wspólnym rozmawianiu i dyskusjach, a także uzupełnianiu informacji.

Myślę, że kluczem do sukcesu jest nauka na zrozumienie, a nie tylko wbicie. Poza tym przed rozpoczęciem nowej dawki materiału powtórzenie tego co było już nauczone wcześniej. Także rysowanie prostych schematów, obrazujących podstawy każdego kolokwium, ułatwia sprawę. Wspólna nauka, jeżeli wszystkie osoby są już w miarę nauczone, dobrze porządkuje wiedzę. No i nie zrażanie się, ponieważ każdy miesiąc studiów uczy przyswajania coraz większych ilości materiałów co jest niezwykle pomocne przy przebrnięciu przez te studia!

PS. I oczywiście nie można zapomnieć o zabawie, ponieważ odstresowanie na tych studiach jest jak najbardziej pożądane ;)