27 września 2016

Moduł I biochemii



Niezbyt lubię chemię, więc myśl, że muszę jeszcze dwa semestry walczyć z czymś co dumnie nazywa się "biochemia" robiło mi się źle. Jednak postanowiłam podejść do tego z uśmiechem na twarzy, udając iż bardzo mnie to cieszy. Jednak gdy zobaczyłam na planie, że ćwiczenia to 3-godzinny ciąg siedzenia na pracowni, zrobiło mi się słabo. Poszłam zniesmaczona na pierwsze ćwiczenia, nastawiona niezbyt przychylnie.

Na pierwszych zajęciach dowiedziałam się, że będą wejściówki. Nie na każdych ćwiczeniach, a na kilku losowych. Poza tym niektóre analizy będą punktowane, co potem wpłynie na ocenę końcową pod koniec semestru. W międzyczasie przewiną się trzy kolokwia, gdzie próg zaliczenia to 52%. Tak więc najniższy ze wszystkich przedmiotów. To mnie troszkę pocieszyło.

Ćwiczenia odbywają się na zasadzie: wejściówka, jeżeli na danych zajęciach jest, prelekcja, a potem samodzielne ważenie mikstur ;). Zazwyczaj na pracowni robi się dość praktyczne rzeczy jak ustalanie składników krwi bądź moczu w probówce, patrząc czy badane zwierzę jest zdrowe czy nie. Poza tym niektóre są dość podobne do tych, które odbywały się na chemii. Ćwiczenia nigdy nie trwają aż trzy godziny. My z dziewczynami spinałyśmy się i w dwie godziny kończyłyśmy nasze analizy. Zazwyczaj jako jedne z pierwszych opuszczałyśmy pracownię.

Poza tym raz w tygodniu odbywają się wykłady. Może pojawić się lista obecności na nich, a obecność często pomaga w dodaniu 2-3 punktów do wyższego stopnia. Pomagają one osobom, które nie do końca rozumieją złożoność chemii organicznej. Ja raczej nie uczęszczałam na nie, ale jestem typem osoby, która woli pouczyć się w domu sama i zrozumieć.

Nauka do kolokwiów, które obejmowały materiał zarówno z ćwiczeń jak i wykładów, była dla mnie piekłem. Do każdego zaczynałam około 3-4 dni wcześniej, bo nie byłam w stanie dłużej niż godzinę dziennie nad tym przesiedzieć. Pomimo tego, że materiał był niewielki w porównaniu z resztą przedmiotów, ciężko wszystko przyswajałam. Wiem, że niektórym wystarczało przysiąść do tego dzień wcześniej. Ja chyba przez własne podejście do tego przedmiotu ciężko wbijałam do głowy nowe informacje. Na szczęście zmuszanie się opłacało, ponieważ 2 z 3 kolokwiów napisałam pod maksimum, a pierwsze sporo ponad próg co zaowocowało dość wysoką oceną semestralną.

Każde kolokwium miało dwa terminy. Na końcu, przy dalszym niezaliczeniu, odbywała się wyjściówka dla studentów. Ogólnie katedra bardzo pro studencka, więc nie było większych problemów z zaliczeniem. Ja wszystko napisałam poprawnie w pierwszych terminach, a osoby na drugich i wyjściówce również sobie poradziły. Pomijając po prostu własne niezbyt przychylne myśli do samego przedmiotu uważam go za pozytywny. Ciekawe co mnie spotka na drugim module, które zaczynam już za tydzień? :D

POTRZEBNE AKCESORIA:
- skrypt z biochemii, który znajduje się w bibliotece i można sobie skserować. Nic więcej nie jest potrzebne jeżeli chodzi o książki
- Fartuch, ale to już chyba standard na tym kierunku;)

Zapraszam do komentowania w razie wątpliwości!

26 września 2016

Fauna wyspy Krety



Nie było mnie tydzień, bo ostatnie promienie wakacyjne ściągnęły mnie do siebie na inny kraniec świata. Niestety internet w hotelu był tak słaby, że nie było szans na połączenie z laptopem, a na komórce nie wyobrażam sobie pisania. Tak więc po troszkę ponad tygodniu wracam do pisania, tym razem zahaczając jeszcze o temat swojej mini podróży ;)

W Grecji nie byłam nigdy. Postanowiłam więc z narzeczonym wyjechać na tydzień, by odpocząć przed kolejnym rokiem akademickim (ja drugim rokiem, on powrotem na magisterkę). Za cel wybrałam Kretę, ponieważ chciałam zobaczyć słynny pałac w Knossos. Nie ma jak najlepsza motywacja do wybrania akurat tego skrawka świata :D Jednak, poza ogółem zwiedzania ruin, gór i innych zakamarków Krety, starałam się zwracać bardzo dużo uwagi na faunę tej naprawdę dużej wyspy.

Po pierwsze chyba druga nazwa tej wyspy powinna brzmieć "Przylądek Kotów". Oczywiście daleko temu do Aoshimy, japońskiej wyspy kotów, ale gdzie się nie odwróciłam to widziałam te stworzenia. Koty na tej wyspie dostały własną nazwę - koty kreteńskie. Wywodzą się one w prostej linii od tych, które przesiadywały na dworach władców wyspy. Są dość małe, smukłe i niezwykle dystyngowane. Poruszają się z gracją typową dla kociego gatunku. Kreteńczycy są z nich dumni i chętnie wypuszczają je w kierunku turystów. Bo co bardziej rozczuli niż kilkumiesięczne kociaki wałęsające się pod nogami i przyciągające klientów? :)










Kolejnym dość charakterystycznym zwierzęciem krety jest osiołek. Te uparte stworzenia od dawna służyły za transport najpierw dla mieszkańców Krety, a potem dla turystów. Wiąże się to z tym, że wyspa ta jest naprawdę górzysta (wiele masywów górskich sięga powyżej 2000 metrów nad poziomem morza). Stworzenia te, przyzwyczajone do wędrówek pod górę, były naprawdę wspaniałymi kompanami dla ówczesnego ludu. Dzisiaj za 10 euro można podjechać nimi na trasach prowadzących wysoko do jakiegoś punktu turystycznego bądź kupić pamiątkę ze słynnym osiołkiem (magnesy na lodówkę, kubki, bluzki i co tylko dusza zapragnie). My wybraliśmy się do Dikti, jaskini w której według mitologii narodził się Zeus. Na samym dole, przed prawie półgodzinnym stromym podejściem, stał zastęp osiołków, z których wiele starszych osób oraz małych dzieci ochoczo korzystało. Ja niestety się nie skusiłam ;)




Kolejnym zwierzęciem, z powodu którego szczycą się Kreteńczycy, są nieudomowione kozy zwane kri kri. Jest to gatunek endemiczny tego regionu, występujący jedynie na tej wyspie oraz dwóch pomniejszych znajdujących się zaraz obok brzegu Krety i niezamieszkanych przez człowieka. Te dwie pozostałe mają naprawdę malutką powierzchnię, ale kozy te doskonale się tam zadomowiły. Żyją one jednak w większości w wąwozie Samaria, więc nie udało mi się ich zobaczyć na żywo, ponieważ wąwóz ten znajduje się na zachodzie, a ja zwiedzałam Kretę Wschodnią.

Poza tym Kreteńczycy hodują zwykłe kozy oraz owce i konie. Te dwa pierwsze są niezwykle istotne, ponieważ to z ich mleka wyrabia się praktycznie cały nabiał na wyspie. Nie ma tu hodowli bydła, więc wszelkie sery oraz jogurty są pochodzenia przede wszystkim owczego. Słynna feta to mieszanka mleka owcy i kozy w specjalnych proporcjach. Dzięki temu ich nabiał ma specyficzny smak, o wiele bardziej podchodzący mi w smaku niż krowi.






Jednak, poza chodzącymi ssakami, mamy tutaj całe stada tych latających. Nietoperze są na porządku dziennym po zachodzie słońca. Nie ważne czy szliśmy akurat do miasta po kolacji czy siedzieliśmy nad basenem, te małe stworzenia dosłownie co kilka sekund przelatywały nam nad głowami. Kilka razy musiałam aż schylić głowę, ponieważ mogłoby dojść do czołowego zderzenia ;) Gdy napisałam rodzicom o tym, moja mama stwierdziła, że jej noga na pewno tu nigdy nie postanie. Ja za to uwielbiam nietoperze, więc potrafiłam godzinami leżeć na leżaku i się w nie wpatrywać. Niestety w warunkach nocnych, gdy nie ma prawie światła, nie udało mi się uchwycić ich na zdjęciu. Były zbyt szybkie i za bardzo wtapiały się w bezmiar ciemności.

Poza ssakami oczywiście mieszka tutaj ptactwo. Co ciekawe jest ich naprawdę, naprawdę mało. Nie widziałam żadnych mew czy nadmorskich ptaków. Dwa razy uchwyciłam okiem przelatującego wróbelka, raz gołąb wleciał do knajpy, w której jedliśmy, i wylądował nam na stole, a tak to pustka z tych najbardziej znanych. Jednak, gdy wyruszaliśmy w trasy do zwiedzenia, z autokaru bądź samochodu można było zobaczyć fruwające ptaki drapieżne. Przewodniczka opowiadała, że są to orłosępy, chętnie mieszkające na skarpach gór i w pobliżu kościołów. Tych ostatnich budynków jest na zatrzęsienie, lecz są bardzo małe i skromne. Nad kościołami położonymi niemal na samych szczytach można było dostrzec fruwające drapieżniki. Niestety na moich zdjęciach są bardzo malutkie, ale odległość między nami wynosiła zawsze kilkaset metrów. Nigdy nie zniżały się na tyle blisko, by można było je popodziwiać z bliska.

 


Wyspę otacza również kilka mórz, wszystkie należące do basenu Morza Śródziemnego. W nich pływa dość sporo gatunków ryb, w tym również rekiny. By zobaczyć bogactwo podwodnego świata wybraliśmy się do Cretaquarium, w którym zostały sprezentowani ich najważniejsi przedstawiciele. Przytoczę tu kilka zdjęć, by choć troszkę przybliżyć różnorodność fauny wód otaczających Kretę.











To tyle jeżeli chodzi o te podstawowe zwierzęta wyspy Krety. Jutro powrócę z cyklem przedmiotów na pierwszym roku weterynarii :)
Zachęcam oczywiście do komentowania!

15 września 2016

Wakacyjne praktyki? Czemu nie!



Witam Was ponownie!
Dzisiejszy post poświęcam swoim pierwszym praktykom wakacyjnym. Chciałam, by były one jak najbardziej bliskie temu czym pragnę zajmować się w przyszłości. Dobrze było móc zobaczyć czy moje marzenia mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Były one całkowicie nieobowiązkowe, więc musiałam się trochę natrudzić żeby uczelnia mogła podpisać umowę z Ogrodem Zoologicznym w Warszawie. Szczególnie, że pomyślałam o nich dopiero na przełomie maja i czerwca. Jednak udało się i w pierwszym tygodniu wakacji ruszyłam na dwutygodniowe praktyki w warszawskim ZOO.

Zostałam przydzielona do Ptasiego Azylu na dziesięć dni. Codziennie o 7:30 musiałam się stawiać na miejscu. Ptasi Azyl jest miejscem na terenie warszawskiego ZOO, do którego przywożone są ptaki z terenu całej Polski. Tutaj też pracownicy zapewniają im prawidłowe leczenie, rehabilitację, miejsce do życia i późniejsze wypuszczenie do środowiska naturalnego. Trafiają tam kilkudniowe pisklaki, ale również dorosłe, po wypadkach. Zespół złożony z lekarza oraz kilku opiekunów walczy o każdego ptaka z pełną werwą. Na te dwa tygodnie dołączyłam do tego niesamowitego zespołu, czując że moja obecność jest naprawdę potrzebna.

Jeżeli chodzi o ptaki to nigdy się nimi specjalnie nie interesowałam. Wolałam zawsze dzikie ssaki. Przez te dwa tygodnie moje zdanie zmieniło się jednak o sto osiemdziesiąt stopni. Odkryłam, że zwierzęta te są równie wspaniałe jak ssaki i można się do nich bardzo mocno przywiązać. Większość kilkudniowych grzywaczy całkowicie skradło moje serce. Mi oraz koleżance, która była na obowiązkowych praktykach, zostały przydzielone gołębie, bociany oraz wszystkie woliery zewnętrzne.

Przez te dwa tygodnie zajmowałyśmy się porządkowaniem wolier, przygotowywaniem posiłków dla ptaków i karmieniem pisklaków. Nam dwóm przypadły gołębie, a trzeciej praktykantce krukowate. Ptaki te karmiło się za pomocą specjalnie przygotowanej karmy i aplikowanie ich prosto do gardła pisklaków. Podczas tej czynności trzeba było dokładnie sprawdzać wole zwierzaka czy na pewno się wypełniło karmą. W końcu mogłam wyczuć to o czym słyszałam wcześniej na zajęciach z anatomii. Dotyk pełnego wola był dość dziwny, ale zabawny ;)

Poza tym przyjmowałyśmy ptaki przywożone przez eco patrol czy zwykłych ludzi z zewnątrz. Musiałyśmy je opatrywać, przygotowywać dla nich odpowiednie klatki i kontrolować ich stan zdrowia przez cały okres rekonwalescencji. Ptaki przyjeżdżające do azylu były wszelakie: od zwykłych gołębi przez krukowate, bociany, drapieżne do egzotycznych papug.

Przez te dwa tygodnie nauczyłam się rozróżniać gatunki najczęściej spotykanych gatunków ptaków w Polsce, rozróżniać ziarnojady i mięsożerne, opiekować pisklakami, robić podstawowe opatrunki. Nie były to praktyki ściśle weterynaryjne, a bardziej hodowlane. Nabrałam jednak jeszcze większego szacunku do pracy opiekunów. Po codziennym dniu noszenia wody do wolier, grabieniu ziemi czy robieniu jedzenia dla pacjentów bolał mnie każdy mięsień w okolicach krzyża. Ledwo dawałam radę wstawać jak na chwilę usiadłam bądź się położyłam. Nie żałowałam jednak swojej decyzji. Te dwa tygodnie minęły mi bardzo szybko i żałowałam, że to już. Jednak potrzebowałam trochę czasu na odpoczynek, bo po pierwszym roku byłam całkowicie wypruta ze wszystkich sił. I nigdy nie czułam się tak brudna jak po wyjściu z wolier cała w odchodach ptaków :D

PS. Nie mam niestety zdjęć z praktyk, ponieważ regulamin, który podpisywałam, zabronił ich robienia :( Dlatego też nie mogę pochwalić się jak bardzo byłam tam osyfiona :D

13 września 2016

Niezbędnik pierwszaka



Dzisiaj będzie notka podsumowująca pierwszy semestr pierwszego roku na weterynarii żeby wszystko zebrać w jednym poście. Łatwiej zostaną znalezione podstawowe informacje :)


Niezbędne książki na pierwszy rok:
- "Anatomia zwierząt tom 1" K. Krysiak
- "Anatomia zwierząt domowych. Repetytorium" H. Przespolewska
- "Histologia"W. Sawicki
- skrypt z chemii
- skrypt z biochemii
- słownik łacińsko-polski i polsko-łaciński

Dodatkowe książki, które ułatwiają życie niektórym studentom:
- "Anatomia zwierząt tom 2 i 3" K. Krysiak
- "Podstawy anatomii zwierząt domowych" H. Przespolewska
- "Histologia zwierząt" J. Zarzycki

Atlasy, w które można się zaopatrzyć:
- "Atlas anatomii topograficznej zwierząt" Popesko
- "Anatomia zwierząt domowych" Konig

Ja kupiłam ten pierwszy atlas i skorzystałam z niego dwa razy po około piętnaście minut, więc mocno przepłaciłam. Liczę na to, że na kolejnych latach bardziej mi się przyda. Konig, ze względu na zdjęcia, a nie ilustracje, jest bardziej przydatny na pierwszym roku.

Wszystkie książki można wypożyczyć w bibliotece SGGW. Nie jest ich wystarczająco dużo dla wszystkich studentów. Warto kupić jeżeli czujecie potrzebę podkreślania, kolorowania rycin itp. Ja wolałam mieć swojego Krysiaka, Sawickiego i repetytorium :)

Rzeczy, które są niezbędne na pierwszym roku poza książkami:
- 2 fartuchy bawełniane (jeden w użyciu, drugi w praniu) potrzebne na ćwiczenia z anatomii, histologii i chemii - bez nich nie wejdziecie na ćwiczenia!
- skalpel i pęsetę anatomiczną gdy pojawią się preparaty miękkie (od połowy pierwszego semestru) - dobrze zrobić zrzutkę całego roku, bo wtedy wychodzi taniej przy większym zamówieniu
- pudełko rękawiczek na anatomię - lateksowe bądź nitrylowe (te drugie troszkę mniej wysuszają ręce)
- kartki/zeszyty do robienia notatek na ćwiczenia/wykłady

To chyba wszystko jeżeli chodzi o takie niezbędniki :) Teraz przypomnienie przedmiotów (na drugi semestr uzupełnię jak go opiszę po kolei):

1. ANATOMIA
Wykłady: w pierwszym semestrze raz w tygodniu, w drugim dwa razy w tygodniu
Ćwiczenia: dwa razy w tygodniu
Kolokwia: w pierwszym semestrze jeden praktyczno-teoretyczny, dwa teoretyczne i jeden praktyczny. Z osteologii trzeba uzyskać 70% z praktycznego-teoretycznego, z artrologii i miologii 70% z teoretycznego, a z angiologii 70% łącznie z teoretycznego i praktycznego. Dla każdego przewidziane są dwa terminy. W semestrze letnim pojawi się pięć kolokwiów teoretycznych i trzy praktyczne. Należy zbierać zdobyte punkty i łącznie uzbierać 70% możliwych. Brak drugich terminów. W przypadku nieuzbierania wymaganych 70% jest wyjściówka, czyli jedno kolokwium z zakresu całego semestru.
Egzamin: Na końcu jest egzamin teoretyczno-praktyczny (podobny do osteologii). Jednak to nic pewnego dla was, bo co roku forma egzaminu się zmienia ;) również próg to 70%.

2. HISTOLOGIA
Wykłady: przy obu semestrach raz w tygodniu
Ćwiczenia: raz w tygodniu; na każdych wejściówka na samym początku przed prelekcją
Kolokwia: w semestrze zimowym jeden praktyczny i teoretyczny (praktyczny obejmuje też preparaty z biologii komórki), w semestrze letnim dwa praktyczne i dwa teoretyczne. Próg 75% zawsze ulega niewielkiemu obniżeniu do około 70%. Pojawia się piętnaście pytań, każde za jeden punkt - opisowe bądź rysunkowe (możliwe 0; 0,25; 0,5; 0,75 lub 1 pkt za pytanie). Z każdego kolokwium teoretycznego przewidziane dwa terminy. Praktyczny polega na rozpoznaniu trzech preparatów pod mikroskopem i wskazaniu struktur bądź ich nazwaniu gdy został naprowadzony przez asystenta. Terminy z praktycznego teoretycznie są dwa, praktycznie aż zdasz ;)
Egzamin: w semestrze zimowym z biologii komórki (21 pytań, każde za jeden punkt). W semestrze letnim z histologii i embriologii. Najpierw jest egzamin teoretyczny a, b, c, d. Często większość odpowiedzi jest prawidłowa i należy zaznaczyć tę najbardziej prawidłową. Po jego zaliczeniu można przystąpić do praktycznego. Praktyczny różni się od kolokwiów tym, że zamiast trzech jest pięć preparatów. Również trzeba je rozpoznać, wskazywać struktury i nazywać te wskazane przez asystenta.

3. CHEMIA
Wykłady: raz w tygodniu
Ćwiczenia: raz w tygodniu
Kolokwia: dwa kolokwia po 20 punktów. Z każdego przewidziane dwa terminy. Materiał na nie obejmuje jedynie ćwiczenia. Próg zaliczeniowy to 51%.
Egzamin: w sesji zimowej. Maksimum to 60 punktów. Próg zaliczeniowy taki sam jak w przypadku ćwiczeń. Większość pytań obejmuje wykłady (tylko 2-3 dotyczą części ćwiczeniowej).

4. BIOFIZYKA
Wykłady: raz w tygodniu
Ćwiczenia; BRAK
Kolokwia: BRAK
Egzamin: w sesji zimowej. Obejmuje zakres materiału z wykładów. Próg zaliczeniowy to 51%.

5. BIOLOGIA
Wykłady: raz w tygodniu
Ćwiczenia: BRAK
Kolokwia: BRAK
Zaliczenie: w sesji zimowej. Obejmuje zarówno część botaniczną jak i rozwojową z przewagą rozwojowej. Próg zaliczeniowy to 60%. Przewidziane dwa terminy zaliczeń.

6. FIZJOLOGIA MOLEKULARNA KOMÓRKI
Wykłady: raz w tygodniu
Ćwiczenia: BRAK
Kolokwia: BRAK
Zaliczenie: w sesji zimowej. Należy zdobyć minimum 13 na 25 punktów. Przewidziane dwa terminy.

7. TECHNOLOGIA INFORMACYJNA
Wykłady; BRAK
Ćwiczenia: raz w tygodniu
Kolokwia: brak
Zaliczenie: pod koniec ćwiczeń. Obejmuje typowe polecenia w wordzie i excelu, które przerabiane są podczas całego semestru.

8. FAKULTETY
To jak wygląda zaliczenie poszczególnych fakultetów zostało opisanych w poście :)

9. BIOCHEMIA (MODUŁ 1)
Wykłady: raz w tygodniu
Ćwiczenia: raz w tygodniu po 3 godziny
Kolokwia: trzy kolokwia, każdy po 21 punktów. Zalicza minimum 11 z każdego.

10. DRUGI SEMESTR
Opis drugiego semestru na weterynarii :)

Myślę, że taka notka podsumowująca dobrze uporządkuje wszystkie informacje dotyczące pierwszego roku studiów :)

12 września 2016

Fakultety semestru zimowego pierwszego roku



Zabieram się za ostatnie przedmioty semestru zimowego (pomijam łacinę, ponieważ miałam ją na poprzednim kierunku i przepisałam, więc nie wiem jak wygląda tutaj).

Podczas pierwszego semestru naszej weterynaryjnej przygody będziemy musieli wybrać 2 z 6 proponowanych nam fakultetów i zapisać się na nie w systemie EHMS. Jednak nie ma co się teraz tym stresować, ponieważ zapisy ruszą dopiero od połowy października żebyście mieli czas zdecydować się na ten najbardziej odpowiedni :). Panie z dziekanatu przy poprzednich rocznikach miały pełne ręce roboty przy przepisywaniach, gdy należało zapisać się od razu i okazywało się to błędne, więc nastąpiła zmiana i każdy ma czas na przemyślenie swojego wyboru. Nie ma limitów na fakultety!

Każdy z nich musi być z modułu, które proponuje nam uczelnia. Musicie się zdecydować na jeden z pierwszego i drugi z drugiego. Jak przy losowaniu drużyn z koszyków podczas Mistrzostw Piłki Nożnej ;) Przedstawię pokrótce jak wygląda każdy fakultet tak, by wybór był przemyślany.

MODUŁ I



1. EKOFILOZOFIA

Zajęcia prowadzone są w formie wykładów przez pana doktora, pracownika Katedry Edukacji i Kultury Wydziału Nauk Społecznych. Prowadzący porusza zagadnienia odnośnie filozofii na różnych płaszczyznach ekologicznych w okresie kilku tysięcy lat. Nie byłam na tych wykładach, ponieważ wybrałam inny fakultet, ale również prowadzony przez tego samego doktora. Na końcu trzeba było napisać wypracowanie na jeden z zaproponowanych przez prowadzącego tematów podanych wcześniej (przykład: Relacja człowieka do przyrody na przykładzie stylu ogrodów francuskich). Można mieć notatki, na bazie których pisze się podczas godziny na sali swój mini referat :) Obecność na wykładach nieobowiązkowa.

2. BIOETYKA

Zajęcia również prowadzone przez tego samego doktora. To właśnie na nie się zapisałam. Tutaj tematy, jakie były poruszane, to te odnośnie etycznego podejścia do zwierząt i ekologii na przestrzeni tysiącleci. Tak samo na końcu pisało się wypracowanie na jeden z wybranych wcześniej tematów. Ja pisałam o pozytywach diety wegetariańskiej :) Były też inne bardzo ciekawe tematy jak na przykład wady uboju zwierząt czy wielkoprzemysłowej hodowli zwierząt. Również można mieć notatki podczas pisania zaliczenia :) Obecność na wykładach nieobowiązkowa (przynajmniej u nas).

3. PSYCHOLOGIA

Byłam na pierwszych zajęciach, ponieważ właśnie ten fakultet rozważałam pomimo średnio dogodnych godzin. Niestety bardzo się zawiodłam. Z powodu choroby głównego prowadzącego nastąpiła zmiana na cały semestr. Podczas dwóch godzin siedzenia na sali wykładowej prawie nic nie słyszałam, a do tego temat był dla mnie osobiście mało interesujący. Wtedy postanowiłam też wybrać inny przedmiot z tego modułu. Wiem, że jednak sporo osób zostało na psychologii. Na końcu, w formie zaliczenia, był mini sprawdzian odnośnie tematów poruszanych na zajęciach. Obecność nieobowiązkowa. Były listy obecności, a osoby uczestniczące po prostu miały dodatkowe punkty przy zaliczeniu.


Z tych trzech przedmiotów trzeba wybrać jeden!


MODUŁ II


1. KOMUNIKOWANIE SPOŁECZNE

Był to fakultet, który wybrałam z drugiego modułu. Zajęcia były prowadzone bardzo sympatycznie oraz ciekawie i dotyczyły naszej prezencji podczas różnych sytuacji życiowych. Co jakieś zajęcia była lista obecności, ale nie wpływały one raczej na ocenę końcową. Na jednych wybranych przez siebie zajęciach trzeba było zrobić prezentację w 2-5 osobowej grupie na dowolny, interesujący nas temat. Przekrój był bardzo duży. Pojawiały się takie odnośnie zwierząt, ale również mody czy seryjnych morderców. Ocena z owej prezentacji była oceną końcową z fakultetu (liczył się sposób prezentacji, to jak bardzo zaciekawiła słuchaczy czy to czy potrafiliśmy przedstawić to z pamięci, a nie czytając).

2. NEGOCJACJE

Był to fakultet również w formie wykładu. Nigdy na nim nie byłam, ale wiem, że na pierwszych zajęciach był krótki test a, b, c, d odnośnie wiedzy na temat negocjacji (by sprawdzić swoją wiedzę, bez oceny) i o podobnej treści na ostatnich (od jego wyniku zależała ocena końcowa). Podobno był bardzo łatwy. Można było podejść bez przygotowania i zdać.

3. PODSTAWOWE ELEMENTY PRAWA

Również prowadzony w formie wykładów. Ocenę końcową stanowiły obecności. Można było nie być bodajże trzy razy na wykładzie. Za każdą nieobecność ocena końcowa był troszkę niższa. Nic poza tym o nim nie wiem, bo nie kojarzę nikogo kto na to chodził niestety :(

Z tych trzech przedmiotów trzeba wybrać jeden!


Mam nadzieję, że takie krótkie wprowadzenie pozwoli wam wybrać fakultet najbardziej dla was odpowiedni :). W razie pytań jak zawsze zapraszam do komentowania.

11 września 2016

FMK, technologia informacyjna i szalona gonitwa po wf!



Witajcie!
Stwierdziłam, że te ostatnie trzy przedmioty, przed opisaniem fakultetów, zmieszczę w jednym poście. Nie ma co zbytnio się nad nimi rozwodzić, a robienie osobnych notek, które byłyby bardzo krótkie, jest bezsensowne. Zacznę od najbardziej dziwnego przedmiotu - Fizjologii Molekularnej Komórki, w skrócie po prostu FMK.


FIZJOLOGIA MOLEKULARNA KOMÓRKI (FMK)

Jest to przedmiot typowo wykładowy, czyli nie ma ćwiczeń. Odbywa się raz w tygodniu i trwa 45 minut. Wykłady prowadzone są dość specyficznie, dlatego ja osobiście na nie nie chodziłam. Większość wykładu to krótkie filmiki jakiegoś uniwersytetu amerykańskiego bodajże, czyli anglojęzyczne. Mistrzem tego języka nie jestem, więc po pierwszym wykładzie sobie odpuściłam. Po filmiku są wyjaśniane te cięższe mechanizmy jakie na nim zachodzą.
Na samym końcu semestru odbywa się zaliczenie, które urosło do rangi miejskiej legendy. Jest typowym zaliczeniem a, b, c, d. Jednak jego trudność polega na tym, że nawet mając te wykłady w domu, ponieważ prowadzący wysyła, ciężko cokolwiek się nauczyć jeżeli nie rozumie się filmików. Dlatego też studenci wymyślili dziwny sposób wyliczania i określania poprawnej odpowiedzi. Wszystko sprawnie działało przez lata aż przyszedł nasz rocznik i tylko obowiązkowe 10% zaliczyło (równiutko!). To był największy szok.
Pamiętam, że zgrzytałam zębami całe dwa dni gdy siedziałam ze słownikiem i tłumaczyłam sobie te filmiki. Nie byłam w stanie przejść jednak wszystko, bo czułam jakby spuchła mi głowa. Zatrzymałam się gdzieś w połowie. Było mi jednak już wszystko jedno. Gdy przyszłam na zaliczenie większość białek całe szczęście kojarzyłam, więc udało mi się prawie wszystko dobrze zaznaczyć i skończyłam przedmiot z 4,5 bodajże.


TECHNOLOGIA INFORMACYJNA

Przedmiot ma tylko ćwiczenia. Odbywają się one w innym budynku niż wszystko pozostałe, ale tuż obok, w 23. Przedmiot jest przyjemny, nigdy nie siedzi się całych ćwiczeń. Mi wykonanie poleceń zajmowało jakoś piętnaście minut. Na początku jest Word, w którym edytujemy teksty. Po bodajże pięciu ćwiczeniach z tego przechodzimy do Excela gdzie bawimy się w liczenie na przykład ilości mężczyzn z województwa mazowieckiego, którzy mają świnie. Nie są to skomplikowane rzeczy. Raczej każdy jest w stanie zrobić szybko i sprawnie te ćwiczenia. Szczególnie, że do każdego dołączona jest instrukcja co po kolei wcisnąć i wpisać żeby wyszło. Pod koniec semestru jest zaliczenie, ale każdy bez problemu przechodzi dalej. Nie ma poprawkowiczów :)


WYCHOWANIE FIZYCZNE

Zapisy odbywają się na stronie http://swfs.sggw.pl w określonym dniu zapisów podanym przynajmniej z tygodniowym wyprzedzeniem. Jest to gonitwa po upragniony wf, bo wtedy cały kampus, który ma go obowiązkowego, rzuca się równo o północy, by zaklepać. Jak się można domyślić o 00:01 serwery padają i ludzie przez nawet godzinę wciskają przycisk odświeżania, klnąc pod nosem. Po tym czasie prawie wszystkie miejsca są już zajęte i ma się bardzo małe pole do popisu.
Taki manewr trzeba zrobić dwukrotnie - na semestr zimowy i letni. Za każdym razem problem z serwerem jest taki sam. Mnie na szczęście udało się nacisnąć "dalej" na tyle szybko, że nie musiałam odświeżać i miałam upragnione wf-y. Wiem jednak, iż niektórzy mieli taki problem, że fizycznie nie było dla nich miejsc przy odpowiadających godzinach i musieli pójść prosić o dopisanie gdziekolwiek.
Poza tymi bezpłatnymi wf-ami na stronie można je odrobić płatnie bądź w kołach zainteresowań (na przykład tańca folklorystycznego). Płatnie są na pewno konie czy tenis. Nigdy jednak nie interesowałam się tą formą, więc do końca nie wiem co oferują. Dużo osób narzekało na konie, ale spotkałam się też z pozytywnymi opiniami. Co człowiek to inne spojrzenie :) Więc jeżeli chodzi o płatne polecam zapytać się studentów, którzy na nie uczęszczali. Ja na zimowym przychodziłam na koszykówkę, a na letnim na pilates ;)

UWAGI PRAKTYCZNE DO WF-U

1. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu
2. Wybieramy jedną dyscyplinę w dniu i o godzinie, które nas interesują i próbujemy się podczas wieszania serwerów zapisać. Trzeba zrobić to z głową żeby nie pokrywało się z ćwiczeniami/wykładami i nie robiło dziur pomiędzy :)

NA PIERWSZYM ROKU NIE MA ZAJĘĆ Z JĘZYKÓW POZA ŁACINĄ, KTÓRA JEST JUŻ WPISANA W PLAN! POJAWIAJĄ SIĘ DOPIERO NA ROKU DRUGIM! :)

10 września 2016

Jak powstaje życie, czyli biologia




Biologia jest przedmiotem jedynie wykładowym, odbywającym się w semestrze zimowym. Podzielony jest na dwa bloki. Pierwszy z nich obejmuje mniej więcej 30% wykładów, na których poznajemy rośliny lecznicze, surowce roślinne, jakie możemy z nich pozyskać, oraz ich działanie na organizm. Wykład trwa dwie godziny z piętnastominutową przerwą w środku. Część ta prowadzona jest przez panią doktor Annę, będącej przede wszystkim pracownikiem Katedry Roślin Warzywnych i Leczniczych wydziału Ogrodnictwa.

Najczęściej w czasie przerwy bądź tuż po wykładzie można podejść do pani doktor, która zawsze na swoją część przynosi omawiane rośliny i pokazuje lecznicze korzenie, łodygi bądź liście. Można je dotknąć, powąchać czy po prostu obejrzeć. Każda nasza wątpliwość zostanie też omówiona, ponieważ pani doktor ma naprawdę dużą wiedzę odnośnie roślin leczniczych.

Po skończeniu bloku roślinnego następuje zmiana prowadzącego. Kolejną wykładającą osobą jest pani doktor Helena z Katedry Nauk Morfologicznych wydziału Medycyny Weterynaryjnej. Z panią doktor, poza biologią, również będziecie mieć styczność na anatomii w semestrze letnim gdzie przejmuje na ten okres kierownictwo.

Drugi blok obejmuje około 70% wykładów, których zagadnienia odnoszą się do zapłodnienia oraz rozwoju płodu i błon płodowych. Poznacie rodzaje owych błon u poszczególnych gatunków zwierząt, sposoby zapłodnienia czy kolejne etapy rozwoju zarodka. W tej części bloku będziecie musieli umieć posługiwać się zarówno nomenklaturą polską jak i łacińską. Oba języki są potem wymagane na zaliczeniu przedmiotu.

Wykłady z obu bloków są prowadzone w sposób przejrzysty. Przy drugim również obowiązują dwie godziny z piętnastominutową przerwą. Oba bloki, chociaż omawiające tak różne tematy, przydają się na późniejszych etapach studiów. Część rozwojowa ma swoje odzwierciedlenie w układzie moczowo-płciowym na anatomii oraz zagadnieniach embriologicznych na histologii. Część odnosząca się do roślin leczniczych natomiast przyda się na późniejszych latach przy lekach naturalnych, ale to dopiero i przede mną :)

ZALICZENIE: Przedmiot kończy się zaliczeniem na ostatnim wykładzie. Obejmuje zarówno pierwszy jak i drugi blok wykładowy. Dostajecie kartę odpowiedzi, na którą nanosicie precyzyjną odpowiedź na zadane pytanie. Kilka odnosi się do pierwszej części wykładów, a pozostałe do drugiej. Przewaga pytań przechyla się na dział odnoszący się do rozwoju.

Od doktor Heleny około trzy tygodnie przed zaliczeniem dostajecie listę pytań obowiązujących na zaliczeniu z jej części wykładowej, które musicie opracować i nauczyć się na pamięć. Zazwyczaj większość pytań się powtarza z lat poprzednich, chociaż są pewne modyfikacje oraz zmiany, które zostają przekazane na wykładzie.

Przykładowe pytanie:
Jak nazywają się narządy płciowe żeńskie, które rozwijają się z grzebieni płciowych oraz pierwotnych komórek płciowych (po polsku i po łacinie)?
Jajniki ovaria

Pytania odnośnie pierwszego bloku obejmują wymienienie 2-3 roślin o działaniu na przykład wykrztuśnym czy przeciwgorączkowym. Mogą pojawić się też pytania odnośnie typowego działania jakiegoś związku biologicznego w roślinie.

Żeby zdać zaliczenie należy napisać je na minimum 60%. Nie jest to jednak nie do przeskoczenia ;) Mi zabrakło na przykład półtora punktu do piątki, więc tych pytań naprawdę da się nauczyć!

Jeżeli macie jakieś pytania to zapraszam! :)

8 września 2016

O biofizyce słów kilka



Znacie kogoś kto za nic nie kuma fizyki, a definicje fizyczne są w stu procentach niezrozumiałe? Jeżeli nie to się przedstawiam po raz drugi, Patrycja jestem. Dla mnie fizyka to czysta abstrakcja, której nie potrafię i do tego nie chcę zrozumieć. Podziwiam za to ludzi rozumiejących to w lot i potrafiących skorzystać z praw i wzorów fizycznych. Ja się do tej garstki szczęśliwców nie zaliczam.

Na poprzednim kierunku, z którym się już pożegnałam jakiś czas temu, miałam również przedmiot dumnie brzmiący "biofizyka". Po dziś dzień pamiętam wstęp do każdych ćwiczeń, którego trzeba było się nauczyć i zrozumieć, by zaliczyć wejściówkę. Moje wyniki zawsze oscylowały w granicach 0 pkt, więc musiałam nadrabiać sprawozdaniami. Na egzaminie strzelałam odpowiedzi A, B, C i D, a jedyne co umiałam to prawidłowo zaokrąglić według jakiegoś tam prawa. Niby zabrakło mi kilku punktów do zaliczenia, bo pechowo się nie wstrzeliłam z moją zerową wiedzą, ale w katedrze mieli lepszy dzień i mnie, jedynemu nieszczęśliwcowi, podciągnęli do trójki. Nawet nie wiecie jak to świętowałam!

Kolejne edukacyjne kroki przeniosłam na weterynarię. Gdy zobaczyłam biofizykę w sylabusie najpierw zamarłam, a potem zaśmiałam się szczęśliwa, że przecież już mam jedną za sobą i na pewno mi przepiszą. Niestety ludzie, którzy walczyli z tym przedmiotem na WMW SGGW, szybko sprowadzili mnie do parteru. Możliwość przepisania tego przedmiotu przysługuje jedynie tym osobom, którzy skończyli studia fizyczne. To już wiedziałam, że pozamiatane.

Przeczytałam chyba wszystko w internecie odnośnie biofizyki na wyżej wymienionym kierunku. Cieszyłam się jedynie, że nie ma tu ćwiczeń, a jedynie wykłady, dzięki czemu nie musiałabym znowu siedzieć kilka godzin tygodniowo i patrzeć się przerażona przed siebie, nie wiedząc do czego służy dany przyrząd. Do było dla mnie jeszcze większe piekło niż te wejściówki.

Wraz z początkiem października, uzbrojona w długopis i hiper gruby zeszyt, udałam się na pierwszy wykład z biofizyki. Postanowiłam wynieść z tego jak najwięcej, by może w końcu to zrozumieć. Gdy wykład się zaczął i szanowna pani profesor zaczęła tłumaczyć czym jest biofizyka oraz jakie prawa fizyczne powinniśmy znać, poczułam znowu wszechogarniającą pustkę. Próbowałam się skupić i wyciągnąć jak najwięcej, ale wzory na slajdach mi się rozmywały i w trakcie przerwy miałam dość. Wytrwale jednak przeczekałam do końca wykładu i postanowiłam, że za tydzień też spróbuję. Może w końcu się uda.

Spróbowałam jeszcze tak dwa razy aż w końcu się poddałam. Nie dość, że byłam mocno śpiąca poranną pobudką, to do tego nie przyswajałam dosłownie nic z tego wykładu. Dla mnie to była, jest i pozostanie czarna magia to co się tam odbywało przez te trzy wykłady. Od innych osób, które uczęszczały na wykłady wiem, że prowadzono je zrozumiale i dzięki temu nie mieli potem problemu ze zrozumieniem działania urządzeń medycznych.

Na resztę semestru zapomniałam o tym przedmiocie i oddałam się walce z ważniejszymi. Na szczęście nie ma ćwiczeń oraz kolokwiów w ciągu półrocza, więc biofizyka jakoś uleciała z mojej pamięci. Jest to przedmiot typowo wykładowy (raz w tygodniu trzeba przyjść jedynie na wykład jeżeli się chce). Jednak semestr zaczął zbliżać się ku końcowi, a ja nagle w przerażeniu odkryłam, że za niecałe dwa tygodnie egzamin.

Zabrałam się za wkuwanie wykładów. Odkryłam, że około piątego pojawiły się w sumie całkiem ciekawe tematy odnośnie działania USG, RTG czy tomografii komputerowej. Oczywiście nie omawiały jak odczytywać obraz, ale tłumaczyły sposób fizyczny danego badania. Przede wszystkim wszystko odbywa się na zasadzie fal elektronów, które z różną siłą przechodzą przez nasze ciało. Nie miałam jednak czasu dłużej nad tym posiedzieć, a jedynie skupiłam się na wyuczeniu wymyślonych pytań od starszych roczników i tych, które osobiście pani profesor podyktowała rocznikowi. Gdy poczułam, że osiągnęłam już poziom perfekcyjny w ich zapamiętywaniu, nadszedł dzień egzaminu.

Pytania na egzaminie w połowie mnie zaskoczyły (tj. nie wiedziałam w ogóle o co chodzi), na jedno umiałam odpowiedzieć, a reszta coś mi świtała w głowie. Odnosiły się do sposobu odbijania fal, działania urządzeń, plusów i minusów na przykład RTG. Wyszłam z sali i wiedziałam, że nie ma szans bym zdała. Oczywiście się nie pomyliłam ;) Jednak ku naszemu zaskoczeniu prawie cały rocznik nie zdał. Ludzie zachodzili w głowę jak mogło do tego dojść. Ja wiedziałam, że u mnie sytuacja była klarowna, ale zdawałam sobie sprawę, iż jednak większość ogarniała tematy. I wtedy zrozumieliśmy pogłoski i plotki odnośnie zdawalności. Każdy już obawiał się chemii, która miała być niedługo pisana, a na której w końcu ilość dwój była porównywalna (pisałam o tym tutaj "Chemia, czyli spotkanie z Mistrzem Eliksirów").

Przysiadłam więc i postanowiłam tym razem przez tydzień zrozumieć wykłady i darować sobie naukę pytań. Jak głupi głupiemu opowiadałam samej sobie na głos w pokoju sposób działania poszczególnych urządzeń, zachowaniu się fal i tym podobnym zagadnieniom. Rysowałam to sobie i starałam się zrozumieć. Nawet mi wyszło! Do dzisiaj umiem opowiedzieć jak większość z nich działa swoimi, dalekimi od fizycznych, słowami.

Tym razem umiałam na poprawie egzaminu odpowiedzieć na wszystko i niczym przedszkolach (tak, nie potrafiłam ładniej tego opisać) odpowiadałam na każde z nich. Sala wykładowa, na której pisaliśmy, była oczywiście prawie całkowicie wypełniona. Po kilku dniach wywiesili wyniki i nie potrafiłam ukryć radości. Zdałam! Moja mocna trójka, którą wywalczyłam, widniała na kartce. Ale gdy przejrzałam wyniki znowu zrzedła mi mina. Po raz kolejny niewiele osób zdało. Wszyscy zadawali sobie to samo pytanie "jak?!". Oni naprawdę rozumieli to wszystko i byli super przygotowani. Omawialiśmy zagadnienia przed drugim terminem i wiedzieli na pewno więcej niż ja.

Do dziś nie mam pojęcia w takim razie jak ja zdałam drugi termin, a oni nie. Jestem totalnym laikiem z tego przedmiotu, a jakoś się prześlizgnęłam. Zrozumiałam te procesy, ale sposób ich opisu dawał wiele do życzenia. Reszta roku dostała trójki dopiero na egzaminie komisyjnym, ale strach, jaki napędził tak wielu ludziom, był nie do opisania. System oceniania jest zagadką jaką próbowały rozwikłać wyższe roczniki i my i nadal nią pozostanie. Niestety nawet od nas nie dowiecie się jak pisać, by zdać. Może to wy zdobędziecie klucz do odpowiedzi! :) Mi się wydaje, że chodzi o przedstawienie wszystkiego swoimi słowami, by pokazać, że się rozumie, ale mogę się mylić.


UWAGI PRAKTYCZNE

Z czego się uczyć?
Zapewne z wykładów, bo to do nich odnoszą się pytania na egzaminie. Żadne książki i typ podobne raczej wam nie pomogą przetrwać. Nikt, z tych osób co znam i zdali za pierwszym bądź drugim razem, ich nie przeglądał. Wszyscy bazowali na wykładach i pytaniach.

Czy warto chodzić na wykłady?
Wydaje mi się, że jak ktoś ma podstawy fizyki opanowane to tak. Bądź na tyle chłonny umysł aby rozumieć i wynosić z nich jak najwięcej. Wykłady prowadzone są w sposób przystępny, zmuszające do myślenia. Prowadzący próbuje nawiązywać współpracę ze studentami zadając pytania.


Jak macie jakieś pytania to oczywiście zapraszam do zadawania ich w komentarzach :)

7 września 2016

Chemia, czyli spotkanie z Mistrzem Eliksirów




Kojarzycie ten moment w filmie "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" gdy Severus Snape wszedł pierwszy raz do swojej sali w lochach, a chłód oraz niepokój rozszedł się po wszystkich ławkach? Pamiętacie zapalczywość Mistrza Eliksirów, by nauczył bandę idiotów, jak sam ich określił, chociaż niewielkich podstaw tego przedmiotu? Mówi wam coś zapach jaki unosił się w lochu wypełnionym bulgoczącymi kociołkami? Jeżeli tak to w tym miejscu powinniście przerwać czytanie, bo już wiecie o co dokładnie tu chodzi!

Chemię każdy zna z gimnazjum i szkoły średniej. Aby dostać się na wymarzoną weterynarię trzeba było zdać ten przedmiot na tyle dobrze, by pozostawić za sobą setki chętnych. Tak więc każdy adept kierunku weterynaryjnego nie powinien mieć problemu z opanowaniem prostych instrukcji podczas ćwiczeń, zdaniu kolokwiów no i egzaminu w sesji zimowej. Przedmiot powinien widnieć jako piątkowy na papierku kończącym naukę. A przynajmniej piękna czwórka z plusem! Nic bardziej mylnego...

Wszakże przedmiotu nie uczy mroczny profesor Snape, lecz prowadząca przedmiot jest uznawana za jedną z najbardziej surowych osób na pierwszym semestrze. Do tego stara się nauczyć swoich podopiecznych chemii, która nagle okazuje się nieszczęsnym przedmiotem dla większości studentów. Po trzymiesięcznych wakacjach każdy chyba ma nagle pustkę w głowie, bo nie jest w stanie przyswoić sobie podstaw jak przeprowadzić prawidłowo ćwiczenie. Może to skutkować błędnymi wynikami przeprowadzanych analiz, a umiejętność ich zrozumienia wpływa znacząco na późniejsze wytłumaczenie tego na kolokwium. Jednak zawsze każdy ma swój niezbędnik, czyli skrypt do ćwiczeń z chemii. Z nim nikt jeszcze nie zginął! :) Przejdźmy jednak do tego jak wyglądają wykłady, ćwiczenia, kolokwia i egzamin.

Wykłady odbywają się raz w tygodniu w auli głównej budynku, w którym macie wszystkie zajęcia (poza informatyką, bo to w gmachu obok). Omawiane są podstawowe zagadnienia chemiczne jak budowa atomu, cząsteczek czy reakcje na uzyskanie zasad. Poza tym zostają na nowo opisane wszystkie organiczne budowle jak węglowodory, alkohole czy cukry. Przez bodajże piętnaście spotkań porządkujecie na nowo wiedzę z zakresu liceum, rozszerzoną o kilka dodatkowych zagadnień, by z czystym sumieniem podejść do zimowego egzaminu.

Ćwiczenia natomiast poprzedzane są prelekcją, w którym musicie za pomocą podniesienia ręki zasygnalizować, że chcecie opowiedzieć na czym będą polegać (myk na Hermionę Granger nie działa, bo gdy tylko jedna osoba ciągle się zgłasza to następuje wybuch nieokiełznanej myśli, że być może wy wcale nie wiecie! więc nie bać się zgłaszać). Po krótkim wstępie do ćwiczeń zabieracie się do roboty z koleżankami i kolegami siedzącymi z wami w jednym rzędzie. Według instrukcji robicie kolejne czynności, by uzyskać upragniony rezultat waszych mini badań. Asystent, który akurat został do was przydzielony, krąży wokół byście nie poparzyli się kwasem bądź nie wlali sobie czegoś przypadkiem do oka. Potem z tą osobą omawiacie wyniki i swoje spostrzeżenia.

Ogólnie ćwiczenia są bardzo ciekawe. Czas mija bardzo szybko, a zmieniające się kolorki w probówkach cieszą każdego młodego chemika. Ja oceniam je akurat na duży plus, bo sprawiały mi frajdę :)

Kolokwia z tego co pamiętam są dwa bądź trzy. Dotyczą części ćwiczeniowej przedmiotu i polegają na kilku zadaniach odnośnie ćwiczeń, wstępu do nich oraz typowych chemicznych zadań na obliczenia. Czyli po prostu skrypt do nauki. Nie miałam z tym żadnego problemu, oscylując zawsze w granicach maksimum. Przygotowywałam się zazwyczaj dzień przed i to mi spokojnie wystarczało do takich wyników. Pojedyncze osoby miały problem z zaliczeniem kolokwiów, ale każdy szczęśliwie je w końcu zdawał i został dopuszczony do egzaminu.

No i w tym miejscu leży pies pogrzebany. Egzamin. Wydawać by się mogło, że to w sumie nic trudnego, ale niestety wielu się na tym przeleciało. Tematy do opanowania na niego to oczywiście wykłady (około 80% pytań) oraz ćwiczenia (pozostałe 20%). No i pytacie co w tym trudnego? Nauczyć się i po prostu zdać. Niestety tak łatwo nie jest.

Pytania może nie są trudne jednak odpowiedź na nie już nie do końca oczywista. Nikt nie wie co powinno się zawrzeć na swojej kartce, by wpasować się idealnie w klucz odpowiedzi. Odpowiadanie jedynie na zadane pytania skutkowało oceną niepozwalającą zdać (czytaj dwójką). Ja chyba przechytrzyłam system, bo pisałam wszystko co wiedziałam i zdałam za pierwszym razem ;) Wydaje mi się, że o to chodziło. By pokazać, że się wie więcej ponad poziom liceum na dany temat. Mogą to być jednak tylko moje domysły. Myślę, że te kilkadziesiąt osób, które walczyło aż na komisach, czyli ostatecznych terminach, się ze mną nie zgodzą. Niestety ciężko było to rozpracować :(

Mniej więcej tak wyglądała nasza mini batalia z tym przedmiotem na pierwszym semestrze. Ja zaliczam ją do bardziej udanych, lecz następny przedmiot, który opiszę i który był prowadzony przez tę samą osobę, będzie mi się śnił po nocach.

UWAGI PRAKTYCZNE

Co potrzebujemy na pierwsze ćwiczenia z chemii?
Fartuch i zeszyt w kratkę. Jakiś cieniutki wystarczy. Aktualny skrypt do skserowania do ćwiczeń dostaniecie na pierwszych zajęciach. Można kupować od starszych roczników, bo czasem jedynie numery ćwiczeń się zmieniają, ale tak to jest to samo. Dużo osób korzystało z tych starszych jak widziałam.

Z czego się uczyć?
Skrypt i wykłady. Nic ponad to, bo tylko to jest uwzględniane na kolokwiach i egzaminie.

Czy warto chodzić na wykłady?
Ciężko mi powiedzieć, bo byłam tylko na jednym. Niestety planowo mi zupełnie nie pasowało, wiec spasowałam. Wiem jednak, że sporo osób się na nie wybierało, więc pewnie tak:)


Jak zawsze zachęcam do stawiania pytań pod postem to będę edytować i odpowiadać dla potomnych ;)

6 września 2016

Histologia, czyli wszystkie odcienie różu



Na dźwięk słowa "histologia" weterani pierwszego roku kiwali głowami ze współczuciem. Wspominali go jako najcięższy przedmiot do przejścia i zdania. Krążyły wokół niego legendy, mówiące że anatomia przy tym to pikuś. Szepty dotyczące zdawalności kolokwiów nie przysparzały nowych przyjaciół odnośnie nauki o komórkach i tkankach. Mówiąc szczerze trochę mnie to przeraziło. Szczególnie, że anatomia wydawała mi się już nie do przejścia.

W Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego histologia poprzedzana jest przedmiotem o dumnej nazwie "biologia komórki". Kończy się on mniej więcej w połowie listopada pierwszym egzaminem z jakim muszą zmierzyć się studenci. Biologia komórki dotyczy budowy komórek oraz tkanek, takich jak tkanka łączna, krwionośna czy nerwowa. Po niej, od drugiej połowy listopada, zaczyna się histologia, której zadaniem jest zaznajomienie studentów z mikroskopową budową organów. Wykłady i ćwiczenia są prowadzone w taki sam sposób. I przez tę samą katedrę.

Wykłady poprzedzające ćwiczenia omawiają dokładnie teorię, z którą przychodzi się potem zmierzyć studentom. Na ćwiczeniach oczywiście trzeba przyjść w fartuchu, z gładkim zeszytem i zestawem kredek, w którym powinny dominować róże, fiolety i czerwienie. Na początku siada się przed mikroskopem, wyjmuje kartkę i jest krótka kartkówka. Dyktowane jest pięć pytań, a odpowiedzi to dwa słowa, jedno zdanie bądź rysunek.

Po krótkiej wejściówce następuje prelekcja przy użyciu rzutnika, na której omawiane są preparaty leżące obok mikroskopów. Asystent danej grupy zwraca uwagę na to w jaki sposób rozpoznać co to jest, wskazuje charakterystyczne struktury i mówi co należy uwzględnić w swoim rysunku. Po prelekcji każdy bierze swoje preparaty i ogląda je pod mikroskopem. Następnie rysuje je w zeszycie zaznaczając wszystkie struktury. Wtedy właśnie uwidaczniają się nasze zdolności plastyczne ;)

Jak już omówiłam jak wyglądają wykłady oraz ćwiczenia to przejdźmy do miejskich legend odnośnie tego przedmiotu. Postaram się przelać moje własne spostrzeżenia odnośnie kolokwiów zarówno teoretycznych jak i praktycznych oraz egzaminów.

Egzamin zaliczający biologię komórki, jak już pisałam, wypadał mniej więcej w połowie listopada. Pamiętam do dziś jak zobaczyłam pytania i myślałam, że odlecę. W pierwszej chwili na większość nie potrafiłam odpowiedzieć. Były mówiąc prosto... dziwne. Nie byłam do końca pewna o co mnie pytają. Jednak odetchnęłam kilka razy, uspokoiłam się i zaczęłam odpowiadać. I popłynęłam.

Po zakończeniu egzaminu czułam, że poszło mi dobrze. Tak samo słyszałam od znajomych z roku. Dopiero wyniki zweryfikowały naszą wiedzę. Pierwszy raz jak jej je zobaczyłam poczułam narastającą euforię. Zdałam! Jednak mój entuzjazm powoli zaczął gasnąć gdy przejrzałam resztę wyników. Tyle dwój jeszcze nigdy na oczy nie widziałam! Nie wiem czy nie objęły ponad połowy roku. Pierwszy raz zaczęłam rozumieć co oznaczały te wszystkie pogłoski odnośnie tego przedmiotu. Walka o zdanie egzaminu ciągnęła się przez cały semestr dla wielu osób.

Jednak dla mnie zaczęła się kolejna przeprawa nazywana histologią. Kolokwia teoretyczne przez resztę roku zbierały swoje żniwa podobnie jak egzamin z biologii komórki. Z każdego były dwa terminy. Pierwszy raz widziałam taką walkę o przetrwanie wśród swoich znajomych. Zdawalność nie lepsza niż przy pierwszym terminie egzaminu biologii komórki. Ja na szczęście każde zdałam w pierwszym terminie, lecz rozumiałam trud z jakim większość musiała się zmierzyć. Pytania były na prawdę ciężkie, a próg, by zaliczyć wysoki. Jednak zawsze wchodząc na salę po minucie wyciszenia kończyłam się stresować. Gorzej było z drugą formą zaliczeń.

Kolokwia praktyczne napawały mnie przeogromnym strachem. Zawsze tydzień przed nim zamiast zwykłych ćwiczeń było tak zwane powtórzenie, na którym oglądaliśmy wszystkie obowiązujące nas szkiełka. Jednak mi to niezbyt pomagało psychicznie. Nienawidzę odpowiadać ustnie, a myśl że preparaty jak jeden mąż wyglądają dla mnie tak samo wypełniało mnie dodatkowym lękiem. Za każdym razem przychodziłam blada jak ściana, nie mając pojęcia jak dotarłam na wydział. Na szczęście mając tak dobre koleżanki gdy tylko pojawiałam się pod wejściem do sali, zostawałam przez nie od razu wpychana do środka ;)

Na szczęście nie taki diabeł straszny jak go malują, więc praktyczne też udawało mi się zdawać. Jednak stres jaki malował się na mojej twarzy z powodu zawahań przy każdym preparacie na pewno nie uchodził uwagi przepytujących mnie asystentów.

Po wyczerpującej walce przez cały rok przyszedł czas na czerwcowy egzamin. Podzielony był na część teoretyczną i praktyczną. Jedynie zdanie tej pierwszej umożliwiało przystąpienie do drugiej. Niemal jak przez mgłę wspominam okres między egzaminem z anatomii, a histologii. Byłam już tak wyczerpana, że nie byłam w stanie dłużej niż godzinę przesiedzieć nad Sawickim. Większość tygodnia spędziłam leżąc na łóżku i patrząc się w sufit. Sińce pod oczami i trupio blada skóra pokazywały, że mój organizm jest już po prostu przemęczony. Liczyłam na to, że to co jeszcze pamiętam z całego roku i przerobione pytania z zeszłych lat mi pomogą. I tym razem się nie przeliczyłam!

Ulga jaką poczułam gdy udało mi się zdać była tak wielka, że niemal nie do opisania. Wiedziałam, że następnego dnia muszę zmierzyć się praktyką i cały wrzesień będę miała wolny. Przysiadłam, przerobiłam w noc wszystko co było w ciągu całego roku akademickiego i poszłam. Weszłam z pierwszą turą naszej garstki, którym udało się zdać, i odetchnęliśmy. Pierwszy raz pytania na praktycznym były przyjemne, a preparaty ładne. Wyszliśmy i mogliśmy sobie tylko pogratulować. Udało się! Trzy miesiące wakacji!


UWAGI PRAKTYCZNE

Co potrzebujemy na pierwsze ćwiczenia z histologii?
Fartuch, gładki zeszyt i zestaw kredek.

Czy na pierwsze ćwiczenia trzeba już umieć na wejściówkę?
Nie, dopiero na drugich się pojawia. Są wtedy dwie. Odnośnie pierwszych i drugich zajęć. Potem już na kolejnych jest zawsze jedna odnośnie danego tematu.

Z czego się uczyć?
Wykłady oraz histologia Sawickiego. To są takie dwie najważniejsze pozycje. Polecany jest jeszcze Zarzycki. Do mnie nie przemawiał. Nie potrafiłam go czytać. Wiem jednak, że niektórzy uczyli się z niego zamiast Sawickiego.

Czy warto chodzić na wykłady?
Moim zdaniem tak. To co jest omawiane na wykładach jest podstawą do nauki do kolokwiów. Wiedza uzupełniona o Sawickiego pozwoliła przetrwać cały rok bez żadnej poprawki :)

Czy histologia jest naprawdę taka trudna?
Moim zdaniem tak. Jak dotąd zabrała największe żniwo wśród osób, które będą musiały powtarzać rok. Jest moim zdaniem najcięższa do przejścia.


ZADANE PYTANIA W KOMENTARZACH

1. Czy zdarzyło się, że asystent wyrzucił kogoś z ćwiczeń za to, że miał braki w wiedzy?
Nie zdarzyło się :) Wejściówki są sprawdzone już po prelekcji i oddawane po skończonych ćwiczeniach, a podczas samej prelekcji nie ma konwersacji asystent-studenci.

2. Który semestr według Ciebie jest trudniejszy? Pierwszy czy drugi?
Jeżeli chodzi o ilość nauki i egzaminy to zdecydowanie drugi. Jednak to właśnie w pierwszym miałam problemy z adaptacją do takiego rodzaju nauki. Porównując moje wyniki w pierwszym i drugim semestrze to drugi zaliczam do o wiele bardziej udanego :) Na drugim nie miałam niczego do poprawy.

3. Czy systematyczna nauka jest kluczem do zaliczenia wszystkiego w pierwszym terminie?
To zależy. Niektórym to bardzo pomogło. Ja starałam się uczyć systematycznie do anatomii, ale nie zawsze był czas. Do reszty przedmiotów przygotowywałam się do kolokwium/zaliczenia i udawało mi się zdać za pierwszym i to z nie najgorszymi wynikami. Jest to na pewno zależne od tego jak się uczysz, a nie ile i czy systematycznie.

4. Pomimo tej nauki jest czas na spotkania ze znajomymi i trochę odpoczynku?
Czas jest :) Ludzie z wety również imprezują i nie mają z tym problemu, lecz jest tego zdecydowanie mniej.

5. Zdarzyło Ci się zarwać nockę?
Raz gdy budziłam się co chwila i odpowiadałam nie wiem komu na pytania z histologii ;) To była noc przed egzaminem. A tak jeżeli chodzi o naukę? Nigdy nie zdarzyło mi się zarwać nocki.

6. Czy dziewczyny mogą mieć pomalowane paznokcie na zajęciach?
Mogą. Nie spotkałam się też z żadnym przejawem gorszego traktowania z powodu pomalowanych paznokci :) Niektóre mają hybrydy czy przedłużone paznokcie, ale nie jest to moim zdaniem zbyt pomocne na anatomii gdy trzeba "macać" mokre preparaty.

7. Jakie są konsekwencje niezaliczonych wejściówek? Wyjściówek mam nadzieję, że nie ma?
Nie ma żadnych konsekwencji niezaliczonych wejściówek :) Przynajmniej się z takimi nie spotkałam. Być może patrzą przychylniej podczas sprawdzania kolokwiów, ale ciężko mi to ocenić. Wyjściówki jako takiej nie ma, ale przy niezaliczeniu kolokwium w drugim terminie czasem studenci dostają pozwolenie na trzeci termin pod koniec czerwca w chwili pisania egzaminu (czyli nie mogą podejść do pierwszego terminu).

Gdyby pojawiły się jeszcze jakieś pytania proszę o to w komentarzach :) Wtedy dopiszę do postu :)

5 września 2016

Anatomia - czy taka straszna?




Anatomia - przedmiot, którego zaczęłam się obawiać jeszcze podczas wakacji. Chciałam jednak oszukać przeznaczenie, więc zakupiłam sobie jeszcze w lipcu pierwszy tom Krysiaka, który był polecany przez doświadczonych studentów wyższych lat. Otworzyłam pierwsze strony i... niemal umarłam!

Tysiące słówek po łacinie, rycin z pozaznaczanymi dziesiątkami szczegółów na kościach, całe strony zapisane drobnym druczkiem do zapamiętania. Myślałam, że od samego zadania sobie sprawy, iż będę musiała to opanować w trochę ponad miesiąc, niemal mnie zemdliło. Osteologia, z którą miałam się zmierzyć w październiku, przytłoczyła mnie niemiłosiernie. A wiedziałam, że to dopiero początek...

Przejrzałam kolejne tematy na stronie wydziału i już wiedziałam, że czasu na naukę jest bardzo mało w porównaniu do ogromu materiału. Naprawdę bardzo mało. Jako, że byłam już trochę doświadczonym studentem dzięki poprzedniemu kierunkowi, myślałam, iż diabeł nie taki straszny jak go malują. Nic bardziej mylnego!

Przejrzałam od deski do deski temat osteologii i przygotowana z kręgów przyszłam w październiku na pierwsze ćwiczenia z anatomii. Ubrana w fartuch nie najlepszej jakości, ale czego się spodziewać po tkaninie za 30 zł w wydziałowym ksero, weszłam do zakazanego pomieszczenia zwanego prosektorium. Bałam się jak nigdy, że mnie zemdli albo coś z powodu zapachu formaliny bądź widoku zgniłych, zzieleniałych zwłok. Nic takiego się nie stało!

Na stołach leżały kręgi wszelkiej maści: szyjne, piersiowe, lędźwiowe, krzyżowe i ogonowe. Takie należące do psów i kotów, ale też koni, bydła czy świni. Gdzieniegdzie można było dojrzeć żebra i mostki. A zapachu formaliny w ogóle nie było! Ale cóż się dziwić, zwłok także przy takich eksponatach ;)

Każda z grup ma swojego asystenta, z którym przebywa przez jeden semestr. Po tym czasie następuje zmiana. Asystent prowadzi ćwiczenia, pokazując daną kość/organ i omawiając struktury na nim się znajdujące. Bez wcześniejszego przygotowania do ćwiczeń niestety mało co się wynosi, co osobiście kilkukrotnie doświadczyłam. Jednak przez histologię, chemię i inne przedmioty nie zawsze był czas na naukę na prosektorium.

Wróćmy jednak do tej nieszczęsnej osteologii! Jak się obawiałam tak się sprawdziło. Nie wiedziałam do końca jak się zabrać do tego tematu. Bałam się, że pytania na bardzo szybko zbliżającym się kolokwium będą bardzo szczegółowe. Uczyłam się więc tych najmniejszych, najmniej oczywistych struktur, machając ręką na te najbardziej widoczne. Stwierdziłam, że pokrótce wiedząc na ich temat sporo, nie dam się złapać przy tych mniej banalnych, których postanowiłam się mocno wykuć. Do tego kupiłam czaszkę, by umieć ją całkowicie. Tak samo z wykładami. I się przejechałam!

Kolokwium było praktyczno-teoretyczne. Na stołach umieszczone były kości z zaznaczonymi strukturami. Trzeba było je wpisać po polsku i łacinie. Do każdego zostały dodane jeszcze pytania teoretyczne o daną kość/gatunek/przekrój oraz pytania czysto wykładowe. Zdębiałam jak zobaczyłam zagadnienia typu czaszek u buldoga francuskiego. Wiedziałam, że było na wykładzie, ale postanowiłam to olać. Pytania wykładowe mnie zmiażdżyły i niestety doprowadziły do tego, że te 2,5 pkt zabrakło do zaliczenia pierwszego kolokwium.

To była największa lekcja pokory na tych studiach. Przez swoją niedokładność w nauce musiałam podejść do poprawy pierwszego kolokwium z anatomii i poczułam ogromny strach z powodu perspektywy wylecenia. Już oczami wyobraźni widziałam jak moje imię i nazwisko zostaje przekreślone w dokumentach uczelni. Miałam tydzień na poprawę, więc zawzięłam się i opanowałam jeszcze to co olałam poprzednim razem. I udało się!

Po tej lekcji pokory miałam jeszcze jedno potknięcie z anatomią jednak już nie tak bardzo stresujące. Pod koniec pierwszego semestru, gdy doszło do kolokwium również praktycznego, przestałam się obawiać swojej wiedzy. Nauczyłam się czego powinnam się uczyć. Drugi semestr zgarniałam za to w moim mniemaniu naprawdę dobrze, wieńcząc na koniec zdaniem egzaminu z anatomii w pierwszym, czerwcowym terminie. Do tego kolokwia zarówno praktyczne jak i teoretyczne stały się najprzyjemniejszymi zaliczeniami na tych studiach. Pomimo największego ogromu nauki, jaki przyszło mi opanować, zdobywana wiedza sprawiała mi radość.

Gdy po kościach na prosektorium pojawiły się zwłoki, ku mojemu zaskoczeniu, w ogóle się nimi nie przejęłam. Na uczelni były pojedyncze przypadki zawrotów głowy jednak nikt z tego powodu nie zrezygnował. Dzielne z nas studenciaki! Mnie praca na organach bardziej się podobała niż kościach. Może to z powodu niefortunnego kolokwium? :)



UWAGI PRAKTYCZNE:

Co potrzebujemy na pierwsze ćwiczenia z anatomii?
Fartuch, pierwszy tom Krysiaka i przeczytane z 2-3 razy kręgi z niego.

Od kiedy potrzebne są rękawiczki?
Tak naprawdę dopiero od preparatów miękkich, ale wiem, że niektórzy mieli już je przy kościach. Ja ich nienawidzę, więc latałam i dotykałam wszystkiego gołymi rękoma ;)

Z czego się uczyć?
Ja preferuję do osteologii wcześniej wspomnianego Krysiaka, a do następnym działów książkę doktor Przespolewskiej "Anatomia zwierząt domowych. Repetytorium". Wiem, że jednak niektórzy cały rok przesiedzieli ze wszystkimi tomami "Anatomii zwierząt" jednak ja czułam, iż nie mam na to czasu. Nie żałuję.

Czy warto zakupić atlas?
Moim zdaniem na pierwszy rok nie. Nie wiem jak na kolejne. Sama kupiłam Popesko, ale zajrzałam do niego może trzy razy. Te momenty mogłam zamienić wizytą w wydziałowej czytelni, dzięki czemu zaoszczędziłabym kilka stów. Na przyszłość będę bardziej uważać.

Z czego się uczyć łaciny na anatomię?
Ja tworzyłam sobie fiszki na darmowej domenie (tworzyłam tylko w tej konfiguracji łac->pol), dzięki czemu szybko po ich stworzeniu, które na dany dział zabierało około godzinę, mogłam się ich nauczyć :)



Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, zapraszam do pisania komentarzy! Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam :)